Wróciłam do domu, i nie ruszam się stąd przez najbliższe cztery miesiące. Oczywiście, będę jeździć do pracy, może nawet czasem kogoś odwiedzę ot tak, dla przyjemności; wybiorę się od czasu do czasu na spacer czy na zakupy. Jednak co wieczór będę wracała, będę spała we własnym łóżku i jadła śniadanie przy stole w kuchni, z widokiem na pobliskie pola, jarzębiny i śliwę sąsiadów. Internat zostawiłam za sobą z westchnieniem ulgi i szczerą radością. Poczucie zamknięcia w czterech ścianach (dosłownie!) mocno dawało mi się we znaki. Brakowało mi przestrzeni, własnego piekarnika, w którym mogłabym upiec ciasto, na które akurat mam ochotę, a nade wszystko - prywatności. Obcy ludzie co chwilę pukający do moich drzwi, posiłki jedzone wśród dziesiątek podobnych mi, zagubionych dusz i obowiązek wkładania butów za każdym razem, gdy chciałam iść zaparzyć sobie herbaty. Nie jestem pewna, czy zniosłabym kolejny miesiąc tak od razu. Chyba nie...
Teraz siedzę przy stole w jadalni, zupełnie sama w wielkim, cichym domu. Te wszystkie metry kwadratowe, po których mogę spacerować, nie niepokojona przez nikogo! Moje bajeczne łóżko, z włączonym już ogrzewaniem (kiedy zrobiło się aż tak zimno...?), czajnik, który czeka tylko na mnie, kanapa, na której mogę się wygodnie rozłożyć bez obawy, że zabieram komuś miejsce. Oj tak - własne cztery kąty (symboliczne tym razem) to moja świętość i ostoja. Lubię ludzi (czasami), ale jednak mam duszę samotnika. Introwertyka - że się tak skomplikowanie wyrażę. Lubię budować swój własny świat i nie lubię, gdy ktoś wpada mi weń nieproszony.
Wykorzystując możliwości, jakie daje posiadanie kuchni, zabrałam się za pieczenie i kolejne przetwory. Sezon na te drugie powoli się kończy; coraz zimniej, coraz ciemniej, coraz mniej sezonowych warzyw i owoców. Trzeba więc korzystać, póki się da!
U mnie znowu figi - w tym roku sięgałam po nie wyjątkowo często. Uwielbiam ich delikatny, słodki smak i miliony drobnych pesteczek pękających między zębami. Tym razem zamknęłam je w słoikach w doborowym towarzystwie jabłek z pobliskiej jabłonki i aromatycznego kardamonu. Kardamon do jabłek pasuje znakomicie (według mnie tak samo dobrze jak cynamon, a może nawet lepiej), z figami również komponuje się wybornie. Gdy więc szukałam odpowiedniego akompaniamentu dla owoców, nie wahałam się długo.
Dżem wyszedł boski! Cudownie aromatyczny, delikatny i słodki. Do naleśników nadaje się idealnie, do nadziewania słodkich, drożdżowych bułeczek chyba jeszcze bardziej.
Jeśli macie ochotę zamknąć takie cudo w słoiczkach, spieszcie się! Figi bowiem zaraz znikną ze sklepowych półek...
Dżem figowo-jabłkowy z kardamonem
Składniki:
(na 4 słoiki)
- 700 g świeżych fig
- 850 g jabłek
- 400 g cukru
- 2 łyżeczki mielonego kardamonu
Jabłka obrać, wyciąć gniazda nasienne, pokroić w kostkę.
Od fig odciąć twarde końcówki, pokroić owoce w ósemki.
Przełożyć owoce do garnka, dodać cukier i kardamon, wymieszać. Gotować około 60 minut, mieszając od czasu do czasu, aż do uzyskania pożądanej konsystencji.
Gorący dżem przełożyć do wyparzonych słoiczków, zakręcić, odwrócić do góry spodem i zostawić do ostygnięcia.
Ewentualnie zapasteryzować.
Smacznego!
Tak mi się jakoś na jesień zebrało na robienie przetworów. Mam jeszcze kilka planów, choć nie wiem, czy uda mi się ze wszystkim zdążyć... Trzymajcie kciuki!
cudowny dżem :)
OdpowiedzUsuńW domu najlepiej :)
ja też jestem "przetworowa" :) trzymam kciuki za twoje plany :)
OdpowiedzUsuńChce jeden słoiczek! :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, https://mikrouszkodzeniaa.wordpress.com
Wszystkie dobrze ale w domu najlepiej.
OdpowiedzUsuńDżemik figowy bardzo lubię. Samo zdrowie i dużo błonnika
Chętnie dodałabym taki dżem mojej kolekcji w spiżarni :) Cudowny!
OdpowiedzUsuń