Dynia to chyba moja największa jesienna słabość. Nie umiem i nie chcę się jej opierać.
Pamiętam, że gdy byłam mała, Babcia przygotowywała marynowaną dynię w occie. Podawała ją później do obiadów przez całą zimę; a ja jej szczerze nie znosiłam. Dyni, nie Babci. Mdło-octowy smak był po prostu nie do przełknięcia. Na długie lata wykreśliłam więc dynię z mojego menu. Mama nigdy nie kupowała tego warzywa, a gdy sama zaczęłam gotować i decydować o tym, co znajdzie się na moim talerzu, omijałam ją szeroki łukiem. Tak na wszelki wypadek.
Gdzieś w międzyczasie zaczęłam na poważnie interesować się pieczeniem, założyłam bloga i odkryłam inny, fascynujący świat. Ilość przypraw i niecodziennych składników przyprawiała mnie o zawroty głowy; zupełnie nowe zastosowanie dla codziennych produktów wywoływało rumieńce na twarzy i chęć natychmiastowego wypróbowania nowych przepisów. I gdzieś w tym szaleństwie na mojej drodze znów stanęła dynia. O nie - powiedziałam głośno. Ciągle bowiem, gdzieś z tyłu głowy, miałam ten paskudny smak... W końcu jednak stwierdziłam, że jako szanująca się blogerka kulinarna nie mogę przez całe życie udawać, że dynia nie istnieje. Zacisnęłam więc zęby, kupiłam na próbę najmniejszą, jaką znalazłam, i zabrałam się do dzieła.
Szczerze mówiąc, nie pamiętam już, co było pierwsze. Wyśmienita, pikantna zupa krem, gładki sernik z nuta pomarańczy, a może ciasto czekoladowe...? Nieistotne; najważniejsze jest, że w dyni się zakochałam! Jej nieco mdławy, delikatny smak stanowi idealne tło dla wszelkich kuchennych eksperymentów. Z zachwytem zagłębiłam się w dyniowy świat, odkrywając coraz to nowe odmiany, ich smaki i najlepsze sposoby na ich zużycie.
Dzisiaj jesieni bez dyni sobie nie wyobrażam. Kupuję zawsze więcej, niż planuję i jestem w stanie zużyć, przerabiam je na mus i zamrażam, żeby nawet późną wiosną móc cieszyć się jej wyjątkowym smakiem.
Gdy tylko zobaczyłam te bułeczki u Doroty wiedziałam, że będę musiała takie upiec. Są zachwycające! Po prostu nie można od nich oczu oderwać.
Ostatnimi czasy jednak nie przygotowuję pieczywa w domu; cóż, praca w piekarni ma swoje przywileje, jednym z nich jest jeszcze ciepły bochenek, który codziennie ze sobą zabieram. Gdy jednak byłam w szkole, dostawy świeżego pieczywa nagle się urwały, a ochota na bułeczki nie odeszła razem z nimi. Stwierdziłam więc, że to doskonały moment na sięgnięcie po nieco już przeze mnie zapomniany przepis.
Ponieważ dużo miałam na głowie, bułeczki przygotowałam w trybie nocnym. Wieczorem zagniotłam ciasto, wstawiłam je na noc do lodówki, a rano tylko uformowałam i upiekłam bułeczki. Oczywiście, można je odstawić na półtorej godziny w ciepłe miejsce, ale moim zdaniem nocne wyrastanie jest nie tylko wygodniejsze, ale też poprawia strukturę i wzbogaca smak.
Bułeczki wyszły idealne. Po pierwsze, są prześliczne. Po drugie, mięciutkie i sprężyste, o niewiarygodnie pomarańczowym kolorze. Barwa oczywiście zależy od rodzaju dyni, z której zrobicie puree. Ja użyłam intensywnie pomarańczowej Hokkaido.
Bułeczki dynie
Składniki:
(na 10 sztuk)
- 360 g mąki pszennej
- 14 g świeżych drożdży
- 125 ml letniego mleka
- 1 jajko
- 45 g masła
- 125 g puree z dyni
- 1/2 łyżeczki soli
- 2 łyżeczki cukru
dodatkowo:
- 5 połówek orzechów pekan
- 1 jajko
- 2 łyżki mleka
Mąkę przesiać do dużej miski. Na środku zrobić wgłębienie, wkruszyć drożdże. Dodać cukier i połowę mleka, odstawić na 15 minut.
Masło rozpuścić i przestudzić.
Po tym czasie do mąki dodać pozostałe mleko, jajko i puree dyniowe, zagnieść ciasto. Dodać tłuszcz i sól, dobrze wyrobić. Ciasto będzie się lekko lepić.
Przykryć miskę folią spożywczą, wstawić na noc do lodówki (lub odstawić na 1,5 godziny w ciepłe miejsce).
Następnego ranka wyjąć ciasto z lodówki, odstawić na około 45 minut, aż nabierze temperatury pokojowej. Ciasto szybko zagnieść, podzielić na 10 równych części. Z każdej uformować kulkę, układać je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy. Bułeczki spłaszczyć i naciąć każdą 8 razy do samej blachy, nie przecinając środka.
Odstawić na 20 minut do napuszenia.
Jajko roztrzepać z mlekiem. Posmarować bułeczki, w środek każdej wbić ćwiartkę orzecha.
Piec w 190 st. C. przez 15-20 minut, aż nabiorą ładnego, złoto-brązowego koloru.
Ostudzić na kratce.
Smacznego!
A może podacie takie swoim bliskim na wyjątkowe, halloweenowe śniadanie...? Jestem pewna, że wzbudzą powszechny zachwyt.
Widzę je, któryś raz i za każdym razem mnie zachwycają:)
OdpowiedzUsuńMoja babcia robiła taką samą dynię, jak ja jej nie znosiłam. Do dziś mam te słoiki w piwnicy;)
W niedzielę jadłam cudowne dyniowe pierożki, bardzo dobrze doprawione,tak na ostro,ale bez przesady;)
Wspaniałe bułeczki ;) Wyglądają uroczo :D
OdpowiedzUsuńPrzeurocze :)
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł na Halloween i nie tylko.
OdpowiedzUsuńCudowne te bułeczki!
OdpowiedzUsuńwyglądają ślicznie :-)
OdpowiedzUsuńAle słodiasznie się prezentują :)
OdpowiedzUsuńKochana, też je dzisiaj widziałam u Dorotki :) fantastyczne, muszę też upiec ;)
OdpowiedzUsuńDynia to tez moja słabość :) Bułeczki w kształcie dyni to nie lada wyczyn :)
OdpowiedzUsuńUrocze! Aż chce się je schrupać!
OdpowiedzUsuńMuszę kiedyś wypróbować przepis na te bułeczki, bo wyglądają super :)
OdpowiedzUsuńPrzepis na podobne bułeczki mam zapisany chyba od 5 lat i cały czas zapominam, żeby z niego skorzystać;)
OdpowiedzUsuńJa z dynią mam podobne doświadczenia. Przy pierwszym spotkaniu totalne rozczarowanie, potem długo omijałam z daleka. Ale tak jak piszesz, będąc blogerem trzeba czasem się przełamać. Na szczęście i mi wyszło to na dobre, bo dynię pokochałam i w zupach i w deserach. Bułeczek jeszcze nie jadłam. Pora to nadrobić.
OdpowiedzUsuń