Dłuższą chwilę mnie tutaj nie było, prawda...? Ale tym razem mam naprawdę dobre usprawiedliwienie - w podróży poślubnej po prostu nie wypada spędzać czasu przed ekranem komputera, choćby nie wiem jak bardzo miało się ochotę podzielić z Wami wrażeniami. A uwierzcie - tych jestem pełna; pomysłów na posty nie zabraknie mi przynajmniej do końca roku. Mam tylko jeden problem - od czego zacząć...?
Hmm... Myślę, że żeby nie popadać w rutynę - spróbuję od końca.
Do domu wróciliśmy już tydzień temu, ale okazuje się, że człowiek w ostatnich dniach urlopu nie ma czasu na leniuchowanie. Trzeba było wyprać wszystkie ubrania z podróży (a przez dwa tygodnie trochę się tego nazbierało), a także pościele, ręczniki i wszystko to, czego przed wyjazdem wyprać nie zdążyłam. Jak w zegarku więc co dwie godziny i piętnaście minut schodziłam na dół żeby wymienić zawartość pralki. I tak przez trzy dni...
Poza tym siostra C. wraz z małżonkiem postanowili wyprawić wspólne urodziny, a że przez ponad trzy tygodnie nic nie piekłam zawzięłam się, i przygotowałam tort. Taki porządny, z marcepanowymi dekoracjami i kremem maślanym. Pokażę Wam go przy innej okazji.
A wczoraj wróciłam do pracy.
Oj, ciężko było wstać o wpół do czwartej nad ranem... Szczególnie, że teraz słońce wschodzi dopiero po szóstej, więc nie tylko wstaję, ale całą drogę odbywam w całkowitych ciemnościach. Razem z niemal nieustannym deszczem działa to na mnie, muszę przyznać, dość depresyjnie. Szczególnie po dniach spędzonych w słonecznej i ciepłej Barcelonie. Na szczęście koledzy nie zawiedli i w sposób jednoznaczny wyrazili ukontentowanie z mojego powrotu; były i całusy, i uściski i wyrazy nadziei, że moje małżeństwo będzie trwałe, a co za tym idzie, potrzeba tak długiego urlopu po raz kolejny nie zaistnieje.
Tymczasem powoli na nowo rozgaszczam się w mojej kuchni. Odnajduję lekko zaniedbane ścieżki i właściwie proporcje. Połączenia smaków, do których tak lubię wracać i te zupełnie nowe, które sprawdzą się albo i nie.
Zaskoczył mnie fakt, że w Danii jest już jesień. I to nie ta złota, stonowana, która pozwoli pomału się przestawić. Jest szaro, buro i deszczowo, a gdy rano na termometrze zobaczyłam siedem stopni powyżej zera, odruchowo szczelniej otuliłam się szalem. W sklepach królują śliwki, gruszki i dynie, a pierwszym, co z niemal pietyzmem włożyłam do koszyka, było opakowanie świeżych, soczyście fioletowych fig. I tak, to zdecydowanie są moje smaki, niecierpliwie przecież czekam na pierwsze kasztany, ale... Gdzie lato, gdzie truskawki, maliny, porzeczki...? Gdzie ciepłe wieczory w ogrodzie, ogniska i kiełbaski nad nimi pieczone? Nie zdążyłam się tego roku tym wszystkim nacieszyć; pogoda nie dopisała, owocom zabrakło słodyczy, a ja czuję tak wielki niedosyt, że ciężko mi się z obecnym stanem rzeczy pogodzić. Co robić...?
Upiec ciasto!
Mam dla Was jeszcze letnią tartę, z malinami, morelami i boskim kremem budyniowym, pod którym ukryłam cienką warstwę obłędnej masy orzechowej. A wszystko to zapiekłam na cudownie kruchym cieście. Prosta, pełna słońca tarta, która z pewnością uczyni niejedno deszczowe popołudnie odrobinę bardziej znośnym.
Tarta z kremem budyniowym i owocami
Składniki:
(na formę do tary o wymiarach 34x9 cm)
spód:
- 160 g mąki pszennej
- 30 g cukru
- 60 g zimnego masła
- 1 jajko
masa orzechowa:
- 50 g złotego syropu
- 40 g grubo zmielonych orzechów włoskich
- 20 g masła
- 1 jajko
- 1/2 łyżeczka ekstraktu z wanilii
krem budyniowy:
- 110 g serka mascarpone
- 60 ml śmietany kremówki (38%)
- 1 jajko
- 30 g budyniu waniliowego (proszek)
- 25 g cukru
dodatkowo:
- 100 g malin
- 3 morele
Mąkę przesiać, wymiezać z cukrem. Dodać masło, posiekać, a nastpęnie rozterzeć palcami na kruszonkę. Wbić jajko, szybko zagnieść gładkie ciasto.
Ciasto rozwałkować na prostokąt nieco większy od formy; wyłożyć ciastem formę, formując brzegi.
Schłodzić w lodówce prze 30-45 minut.
Ciasto gęsto nakłuć widelcem. Przykryć papierem od pieczenia, obciążyć kamykami do pieczenia.
Piec w 180 st. C. przez 12 minut.
Zdjąć z ciasta obciążenie i papier.
Podpiekać kolejne 10 minut w 180 st. C.
W tym czasie przygotować masę orzechową.
Orzechy, syrop, masło,jajko i ekstrakt umieścić w garnuszku. Zagotować, a następnie podgrzewać przez 5 minut, cały czas mieszając, aż masa zgęstnieje. Jeszcze ciepłą masę orzechową równomiernie rozprowadzić na kruchym spodzie.
Odstawić.
Mascarpone, kremówkę, jajko, budyń i cukier roztrzepać tylko do połączenia składników. Wylać na masę orzechową. Na wierzchu ułożyć połówki moreli i maliny.
Piec w 160 st. C. przez 20-25 minut, aż masa się zetnie.
Ostudzić, schłodzić przed podaniem.
Smacznego!
Przez następne tygodnie będę pisać o ślubie i tych wszystkich wspaniałych miejscach, które miałam okazję odwiedzić.
I choć było wspaniale, to wiecie co...? W domu też jest dobrze...
O matulu...ależ smakowicie się prezentuje :) Chętnie bym zjadła kawałek i to nie mały ;)
OdpowiedzUsuń|Czekam więc na nową porcję przepisów inspirowaną podróżą poślubną. I mam nadzieję, że następne podróże będą tylko rocznicowe :)
OdpowiedzUsuńA tarta wspaniała, u mnie dziś zaskakująco słonecznie, więc pasuje idealnie:)
a jak pięknie wygląda :)
OdpowiedzUsuńwygląda bardzo apetycznie :)
OdpowiedzUsuńSmakowita tarta :) Gratuluję i życzę wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia.
OdpowiedzUsuńIdealne połączenie smaków! Nadzienie orzechowe mega ciekawe :)
OdpowiedzUsuńBardzo smakowita i pysznie napakowana tarta!
OdpowiedzUsuńMiłego powrotu do codzienności!
Czekałam z utęsknieniem na Twój powrót :) Ach! Przeżywałam to w zeszłym roku,podróż i ślub i szok po powrocie,oraz tęsknotę za babim latem i złotą jesienią.
OdpowiedzUsuńMamy pytanie odnośnie masy orzechowej. Czy istnieje ryzyko że jajko się zetnie?
Cieszy mnie to ogromnie :)
UsuńJa masę zagotowałam, i nic się złego z jajkiem nie stało. Czysta kuchenna magia ;)
to takie małe, słodkie dzieło sztuki :)
OdpowiedzUsuńWygląda obłędnie! :)
OdpowiedzUsuńSmakowita, malinki bardzo lubię
OdpowiedzUsuń