środa, 15 marca 2017

Trzecia po bogu. I o przygotowaniach do Wielkanocy

Ostatnio Birthe wpadła do piekarni, pociągnęła mnie za rękaw i oświadczyła, że muszę iść z nią. Natychmiast! Poszłam więc, lekko zaniepokojona, a odrobinę rozbawiona jej przejętą miną. Po drodze do sklepu wyjaśniła mi, że klientka stanowczo domaga się rozmowy z szefem, a że szef na wakacjach, razem z małżonką zresztą, która w przypadku jego nieobecności takimi nagłymi sprawami się zajmuje, tym razem to ja będę musiała zamówienie przyjąć. 
Ha! - pomyślałam. Wygląda na to, że w końcu zapracowałam sobie na opinię osoby umiejącej porozumiewać się po duńsku, skoro wypychają mnie do klientów. Miło, kiedy ktoś doceni umiejętności lingwistyczne, nad którymi tak ciężko pracuję.

Tak jakoś się złożyło, że choć pracę zaczynam wyjątkowo wcześnie, to zdarza się, że kończę ją równie wyjątkowo późno. Takie dni sprawiają, że czuję się wyzuta z ostatnich sił i nie mam chęci na nic. Nawet leżenie na kanapie i totalne nieróbstwo mnie wtedy nie satysfakcjonują; chodzę jak cień samej siebie, szukając czegokolwiek, co sprawiłoby, że odzyskałabym chęci do życia.
Bywa jednak i tak, że po dwunastu godzinach mieszania, wałkowania i pieczenia, do domu wracam pełna energii i chęci do działania. Przygotowuję wtedy zapasy granoli na najbliższy tydzień, zagniatam ciasto na drożdżówki z owocami lub odkurzam i myję podłogi, nie zważając na psie protesty.

Ostatnio w kwestii chcenia i niechcenia największe znaczenie ma pogoda. Po pierwsze, dni zrobiły się dłuższe i nie mam wrażenia, że powoli zamieniam się w bladolicego, spragnionego krwi (tych, którzy akurat zaleźli mi za skórę) wampira. Słońce działa na mnie w sposób niemal magiczny; wystarczy, że wyjrzy zza chmur, a ja od razu mam wrażenie, że mogłabym góry przenosić (i tak, sprawdzałam; skóra mi się jeszcze w promieniach słonka nie mieni). Odczuwam już nie tylko potrzebę, ale niemal przymus do działania. Siedzenie na kanapie przed laptopem nie wchodzi w grę, bujany fotel i książka przestają być opcją na spędzenie popołudnia. Zamiast tego, zabieram psy na długie spacery, pomału rozkręcam się z wiosennymi porządkami i... Zaczynam wymyślać ciasta na Wielkanoc. 
Wiadomo, że w tym okresie królują babki. Mazurki, serniki i paschy też są cudowne, ale to właśnie babka jest dla mnie symbolem wielkanocnego stołu. Nie mogę im się oprzeć; po tym, gdy parę lat temu w końcu zaczęły mi wychodzić, a zakalec (odpukać!) już dawno mi humoru nie zepsuł, w okresie przed wielkanocnym z uporem maniaka piekę kolejne i następne. Nigdy mi się chyba nie znudzą!

Tym razem dość oczywiste połączenie, czyli migdały z rabarbarem. Klasyczne, słodkie ciasto ucierane z kwaśnymi, różowymi łodygami. Swoje wyjęłam z zamrażarki, bo na świeże jeszcze nam chwilę przyjdzie poczekać... I wiecie co...? Dzięki nim już niemal poczułam wiosnę!

Babka jest prosta i szybka w przygotowaniu, wygląda ślicznie, a smakuje wprost obłędnie. Częstowałam nią sąsiadów, i nikt nie oparł się dokładce. W tajemnicy Wam też powiem, że Pan Sąsiad spod piątki wziął nawet kawałek na wynos... A to chyba o czymś świadczy, prawda...?

Migdałowa babka z rabarbarem i lukrem z amaretto


Składniki:
(na formę do babki z kominkiem o pojemności 2,5 l)
  • 250 g miękkiego masła
  • 250 g cukru
  • 2 jajka
  • 200 ml mleka
  • 350 g mąki pszennej
  • 200 g mielonych migdałów
  • 3 łyżeczki proszku do pieczenia

dodatkowo:
  • 350 g rabarbaru

lukier:
  • 150 g cukru pudru
  • 3 łyżki amaretto
  • 30 g płatków migdałowych

Rabarbar pokroić na kawałki grubości 0,5-1 cm.
Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masą. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. 
Mąkę przesiać z proszkiem, wymieszać z migdałami. Na zmianę z mlekiem dodawać do ciasta, miksując na najniższych obrotach. Na końcu dodać rabarbar, delikatnie wymieszać łyżką.

Masę przełożyć do wysmarowanej masłem formy.

Piec w 175 st C. przez 60-70 minut, do suchego patyczka.
Przestudzić w formie 15-20 minut, następnie wyłożyć na talerz, obracając do góry spodem. Zostawić do całkowitego wystudzenia.

Płatki migdałowe uprażyć na suchej patelni, wystudzić.
Cukier puder przesiać, wymieszać z amaretto na gładki lukier. Polać lukrem babkę, udekorować płatkami migdałów.

Smacznego!

A Wy...? Myślicie już o Wielkanocy...?
Bo ja już kupiłam pierwsze w tym roku porcelanowe jajeczka...

11 komentarzy:

  1. O Wielkanocy myślę, ale w tym roku jadę na Święta do Teściowej, a tam to już moja Teściowa ugości mnie pysznościami. :-)
    Babka wygląda rewelacyjnie. :-)
    Lubię amaretto i migdały. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niezła babka! Oj, chyba też muszę powoli zająć się przepisami na Wielkanoc;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ narobiłaś mi ochoty na ciasto z rabarbarem! Pyszności:D

    OdpowiedzUsuń
  4. ja nie mam za dużo czasu by myśleć o Wielkanocy,a to już chyba czas :)
    Pyszna baba:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajna babeczka. Oj tak czas myśleć nad potrawami :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. słoneczko ma moc! dobrze, ze jest go coraz więcej:)
    narobiłaś smaka na taka babkę, chociaż jeszcze nie myślę o Wielkanocy-może czas zacząć?

    OdpowiedzUsuń
  7. O takim wiosennym cieście marzę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Rabarbar, jak ja się za nim stęskniłam, a babka wygląda pysznie

    OdpowiedzUsuń
  9. Rabarbar dla mnie niedostępny aż do wakacj, szkoda bo bardzo lubię ciasta z jego dodatkiem

    OdpowiedzUsuń