niedziela, 2 listopada 2014

Drożdżówka z jabłkami. I o tych, których już z nami nie ma

Gdy byłam mała, co roku jeździliśmy na cmentarze. Na ten dobrze znajomy, który często odwiedzałam z Babcią, gdzie leży mój Pradziadek. Nigdy go nie poznałam, zmarł długo przez moim urodzeniem; słyszałam za to o nim mnóstwo zwariowanych historii. Myślę, że bardzo bym go polubiła.
Jeździliśmy też do Siostry Babci, którą pamiętam jak przez mgłę. Jej twarz kojarzę bardziej ze zdjęć, na których trzyma mnie w ramionach, gdy miałam zaledwie kilka miesięcy. 
Odwiedzaliśmy też Brata drugiej Babci, i jego rodzinę - razem z żoną i synem zginął w wypadku samochodowym. To chyba największa tragedia w mojej Rodzinie, gdzie zostało wylanych mnóstwo łez. 

Z czasem grobów do odwiedzania przybyło. Moi Pradziadkowie, których łączyło coś niesamowitego. Babcia zmarła, a Dziadek, choć podobno był całkiem zdrów, odszedł zupełnie niespodziewanie tydzień później. Uważamy, że po stracie ukochanej kobiety pękło mu serce...
Mój ukochany Dziadek też dołączył do tego grona. On był mi z nich wszystkich najbliższy, to za nim tęsknię i jego wspominam najczęściej i najdłużej, zawsze z ogromną żałością, że odszedł tak szybko.

Dzisiaj mieszkam w Danii. Tu nie ma tradycji odwiedzania grobów najbliższych, a przynajmniej nie pierwszego listopada. Zamiast tego są urodziny mamy C., jest więc rodzinne spotkanie, obiad, mnóstwo śmiechu. I tylko ja zawsze mam taką trochę niewyraźną minę... 

Dzisiaj mam dla Was drożdżówkę. Pachnącą, maślaną. Idealną po powrocie do domu, gdy człowiek jest zziębnięty i stara się rozgrzać ze wszystkich sił. Można wtedy zaparzyć kubek ulubionej herbaty, oderwać kawałek drożdżówki, usiąść w ulubionym fotelu i podumać... 

Przepis znalazłam na blogu Gotuję, bo lubię, i od razu mi się spodobał. Bo wygląda na cudownie miękki i puszysty, i dokładnie taki jest. Pachnie cynamonem, a plasterki jabłek ukryte w cieście świetnie się z tym smakiem komponują. Taka drożdżówka, szczególnie jeszcze ciepła, ukoi ciało, ale również i duszę. A przynajmniej ja w to głęboko wierzę...

Odrywany chlebek jabłkowy

Składniki:
(na keksówkę 11x23 cm)
  • 600 g mąki pszennej
  • 25 g świeżych drożdży
  • 250 ml letniego mleka
  • 100 g masła
  • 2 jajka
  • 80 g cukru

dodatkowo:
  • 2 jabłka
  • 50 g masła
  • 50 g cukru
  • 1 łyżeczka cynamonu

wierzch:
  • 2 łyżki mleka

Mąkę przesiać do dużej miski, po środku zrobić wgłębienie. Wkruszyć drożdże, wsypać 1 łyżeczkę cukru i wlać 100 ml mleka. Odstawić na 15 minut.
Masło rozpuścić i przestudzić.

Do wyrośniętego zaczynu dodać resztę cukru i mleka, wlać masło i wbić jajka. Zagnieść gładkie, nieco lepiące się ciasto.
Odstawić na 1 godzinę do wyrośnięcia.

Jabłka pokroić w plastry, wyciąć gniazda nasienne.
Masło rozpuścić i przestudzić, a cukier wymieszać z cynamonem.

Wyrośnięte ciasto, rozwałkować na pasek o szerokości 11 cm i grubości 5-7 mm, podsypując mąką. Posmarować masłem, obsypać cukrem z cynamonem. Pokroić na niezbyt szerokie paski. Na blacie układać w wieżę na przemian ciasto i plasterki jabłek. Ułożyć poziomo w wyłożonej papiere do pieczenia keksówce.
Odstawić na 20-30 minut do wyrośnięcia.

Wyrośnięte ciasto posmarować mlekiem.

Piec w 180 st. C. przez 40 minut.
Ostudzić w formie.

Smacznego!

Po zabieganym weekendzie dzisiaj odpoczywamy. Będziemy oglądać zaległe seriale, wyjdziemy tylko z psem na spacer, bo pogoda bardzo się już daje we znaki. Jest przeraźliwie zimno, wiatr przeszywa niemal do kości. Poważnie rozważam wyciągnięcie z zakamarków szafy zimowego płaszcza... Czy to już wypada...?

piątek, 31 października 2014

Czarno-pomarańczowy sernik na Halloween

Wczoraj było strasznie i krwawo, dzisiaj proponuję coś nieco bardzo stonowanego. Nie wiem, czy dzieci docenią subtelny urok tego sernika, jednak na imprezie dla dorosłych z pewnością zrobi furorę. 
Gdy zobaczyłam go u Sosny, od razu się w nim zakochałam. Gdy przeczytałam skład wiedziałam, że muszę taki mieć. Najchętniej na Halloween, bo przecież to połączenie kolorów idealnie tutaj pasuje. 

Przepis nieco zmieniłam, dostosowując go do zawartości lodówki. Zamiast więc twarogu jest serek kremowy, dyni dałam całe mnóstwo (użyłam puree z dyni Hokkaido, stąd niezwykle intensywny kolor ciasta), za to ciasteczek nieco mniej. Muszę przyznać, że nieco obawiałam się, czy cokolwiek z tego wyjdzie - masa serowa była dość płynna, a ja jeszcze ograniczyłam ilość mąki, bo chciałam, żeby był delikatniejszy. Piekł się długo, jednak warto było czekać. Po schłodzeniu konsystencja tego sernika jest absolutnie idealnie kremowa. Nigdy w życiu tak kremowego sernika nie jadłam! No coś cudownego. Przy tym nie jest ciężki, za to mocno sycący dzięki dyni. Ma delikatny korzenny posmak, nie jest też zbyt słodki. Nam smakował bardzo, i choć C. zdecydowanie woli te na zimno, ten zajadał z największą przyjemnością. 

Krem na początku nie chciał ze mną współpracować - barwnika trzeba dać naprawdę sporo, żeby uzyskać tak intensywną czerń. Niemniej, po kolejnych i kolejnych porcjach, w końcu zaczął wyglądać jak na zdjęciach Sosny. I muszę przyznać, że smakuje też nieźle - jest lekko słodki, bardzo delikatny. Całość wyszła rewelacyjna - i smakowo, i wizualnie. Polecam Wam to cudo, nie tylko na Halloween.

Sernik dyniowy z ciasteczkami oreo


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20cm)

spód:
  • 140 g ciastek oreo (waga bez kremu)
  • 65 g masła
masa serowa:
krem:
  • 100 g ciastek oreo (waga bez kremu)
  • 200 ml śmietany kremówki (38%)
  • czarny barwnik spożywczy w paście
Z ciasteczek wyjąć krem. Pokruszyć na pył wałkiem lub tłuczkiem do mięsa.

Masło rozpuścić, przestudzić, wymieszać z ciasteczkami na spód.
Spód tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia. Wyłożyć ciasteczka, dokładnie ugnieść dłonią lub łyżką. Schłodzić w lodówce 30 minut.

Spód podpiec w 180 st. C. przez 8-10 minut.
Ostudzić.

Serek, mus z dyni, mąkę, przyprawę do piernika, miód, cukier i jajka zmiksować razem na gładką masę, tylko do połączenia składników. Wyłożyć na podpieczony spód, wyrównać wierzch.

Piec w 170 st. C. przez 10 minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 140 st. C. i [iec jeszcze przez 90 minut.

Ostudzić w zakmniętym piekarniku, a następnie schłodzić w lodówce przez noc.

Kremówkę ubić na sztywno, wymieszać z barwnikiem. Dodać do pokroszonych ciasteczek, delikatnie wymieszać. Schłodzić w lodówce przez 30-60 minut.
Po tym czasie krem przełożyć do rękawa cukierniczego z tylką w kształcie gwiazdki, wyciskać dekoracyjnie na sernik. 
Podawać schłodzony.

Smacznego!


Ja tym czasem zaczynam szykować się do mojego halloweenowego wieczoru - już niedługo goście powinni być, a tymczasem mieszkanie wcale nie wygląda strasznie! Ech, trzeba było nie sprzątać...

Jest to też moja ostatnia propozycja do Festiwalu dyni organizowanego przez Beę.

czwartek, 30 października 2014

Krwawy tort na Halloween - dla dzieci i nie tylko

Miałam w tym roku mnóstwo ambitnych planów w związku z Halloween. Lubię ten dzień, podoba mi się idea radosnego podejścia do Święta Zmarłych. Wiem, że u nas jest to spłycone i ogranicza się do przebieranek i straszenia, niemniej Święto ma swoje korzenie (podobno) w celtyckich wierzeniach. Jest więc starsze od naszego Święta Zmarłych obchodzonego pierwszego listopada! I choćby dlatego uważam, że nie należy na nie fukać i się obrażać, bo to tradycja jak każda inna. Nie nasza, ale cudza, i dla innych ludzi ważna. 
Ja do Halloween podchodzę z dystansem - nie zagłębiam się w nie zanadto, ale że każda okazja do świętowania jest dobra, to i tej nie odrzucam. Z C. mamy już naszą małą tradycję - co roku wycinamy lampion z dyni i oglądamy Nightmare before Christmas Tima Burtona. Zawsze też mam przygotowane łakocie, na wypadek, gdyby ktoś zapukał do naszych drzwi ze słynnym cukierek albo psikus. W tym roku będziemy mieli gości, postanowiłam więc przygotować coś specjalnego.

A było to tak - najpierw miałam wielkie plany na mnóstwo strasznych słodkości. Później stwierdziłam, że i tak nikt tego nie zje, postanowiłam się więc ograniczyć do dyniowego sernika (o nim jutro, wyszedł genialny!). Wczoraj jednak podjęliśmy spontaniczną decyzję, że zaprosimy znajomych na wspólny seans filmowy, stwierdziłam więc, że jednak coś strasznego na stole wylądować musi.

Zdjęcie tego ciasta zobaczyłam w internecie już dość dawno, później trafiłam na blog Yum and yummer. Wygląda obłędnie, musicie przyznać. Zdecydowanie robi wrażenie, i to jakie! Wtedy jednak były to za wysokie progi, powzdychałam więc tylko do ciasta, żeby szybko o nim zapomnieć. Później znów na nie trafiłam, tym razem na polskiej stronie K&L food blog. Nadal uważałam, że jest genialne, i zdecydowanie za trudne. Teraz jednak stwierdziłam, że czuję się na siłach, żeby się z nim w końcu zmierzyć.

Jako bazę przygotowałam ciasto red velvet z bloga Moje wypieki. Wyszło wilgotne i dość ciężkie, o cudownie czerwonym kolorze. Ja użyłam barwnika w żelu, nie trzeba go aż tak dużo. Należy też pamiętać, że po upieczeniu kolor stanie się intensywniejszy, nie można więc z jego ilością przesadzić. Krem maślano-serowy wyszedł zaskakujący smaczny. Nie aż tak słodki, jak się tego obawiałam. Całość jest smaczna, choć mi zabrakło w tym cieście jakiegoś konkretnego akcentu - następnym razem pod krem położyłabym cienką warstwę dżemu, na przykład wiśniowego. Myślę, że ciasto by na tym zyskało.
Wierzch mojego tortu uformowałam pod lekkim skosem - efekt jak najbardziej zamierzony. Ogromnie podobają mi się ciasta typu topsy-turvy, i chciałam sprawdzić, czy uda mi się coś takiego osiągnąć. Nie jest idealnie, ale jestem całkiem zadowolona. Oczywiście, można zrobić zwykłe, proste ciasto. Na ten szczegół i tak nikt nie zwróci większej uwagi...
Masę cukrową położyłam bezpośrednio na ten krem, i nic jej się nie stało, nie zaczęła się rozpuszczać ani płatać innych nieprzyjemnych niespodzianek, dopóki ciasto stało w lodówce. Jeśli jednak planujecie trzymać je dłużej na stole, pod masę cukrową trzeba położyć zwykły krem maślany, inaczej lukier popłynie...
Przy spryskiwaniu tortu krwią trzeba trochę uważać - ja musiałam później wyszorować pół kuchni... Niemniej, efekt jest zdecydowanie wart poświęcenia. Głośne łał! z wielu ust, tych młodszych i starszych, gwarantowane. Nikt nie pozostanie na to ciasto obojętny!

Do Halloween jeszcze chwila, może się na takie cudo skusicie...?

Zakrwawione ciasto red velvet

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

ciasto:
  • 200 g mąki pszennej
  • 200 g mąki orkiszowej
  • 1 łyżka kakao
  • 200 g cukru
  • 1 łyżeczka soli
  • 2 jajka
  • 300 ml oleju
  • 250 ml maślanki
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • czerwony barwnik spożywczy w żelu
  • 1 łyżka octu
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
krem:
  • 200 g miękkiego masła
  • 200 g cukru pudru
  • 600 g serka kremowego
  • 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
dodatkowo:
krew:
  • 1 łyżka wody
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 1/2 łyżeczki czerwonego barwnika spożywczego w żelu
  • 1-2 krople zielonego barwnika spożywczego w żelu
  • 1 łyżeczka miodu
Spody trzech tortownic o tych samych wymiarach wyłożyć papierem do pieczenia, brzegi posmarować masłem.

Mąki i kakao przesiać, wymieszać z cukrem i solą. 
Jajka roztrzepać, wymieszać z olejem, maślanką, ekstraktem z wanilii i barwnikiem. Dodać płynne składniki do suchych, dokładnie wymieszać.

Do małej miseczki wsypać sodę, dodać ocet. Płyn gwałtownie się spieni - tak ma być. Wymieszać, dodać do ciasta, dokładnie połączyć.

Masę równomiernie wyłożyć do przygotowanych tortownic, wyrównać wierzch.

Piec w 180 st. C. przez 20 minut, do suchego patyczka.
Przestudzić w formie 10 minut, następnie wyłożyć na kartkę do całkowitego ostudzenia.

W przypadku braku trzech tortownic o takich samych wymiarach przygotowywać porcje ciasta z 1/3 składników i piec po kolei.

Masło utrzeć na puszystą, jasną masę. Partiami dodawać cukier puder, a następnie serek. Na końcu dodać ekstrakt, zmiksować. Masę schłodzić w lodówce 20-30 minut.

Na paterze ułożyć blat ciasta, posmarować kremem, na to znów ciasto, krem i ostatni blat. Wierzch i boki tortu posmarować pozostałym kremem.
Schłodzić w lodówce 1-2 godziny, aż krem całkowicie stężeje.

Masę cukrową rozwałkować, ułożyć na torcie. Z reszty masy ulepić różyczkę położyć obok tortu.

Wszystkie składniki na krew wymieszać na gładką pastę, ewentualnie dodać więcej czerwonego barwnika. Zanurzać pędzelek lub szczoteczkę do zębów w masie, spryskać tort z niewielkiej odległości. Odstawić do zastygnięcia.

Smacznego!


Wpis bierze udział w konkursie bloga Moje wypieki, gdzie do wygrania są książki Doroty Świątkowskiej. Nie można przecież odpuścić takiej okazji, prawda...? Kategoria to dla dzieci, chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego. To właśnie nasze pociechy są Halloween najbardziej zafascynowane, chcą się przebierać, straszyć i zbierać cukierki. Jestem pewna, że na każdym dziecięcym (ale nie tylko) przyjęciu Halloweenowym taki tort zrobiłby furorę.

Moje wypieki i desery na każdą okazję

środa, 29 października 2014

Pizza z dynią i gruszką

Nadal w dyniowym klimacie, dzisiaj mam kolejną propozycję obiadową z udziałem tego jakże uniwersalnego warzywa. Chciałam spróbować czegoś nowego, a pizzy z dynią jeszcze mi się jeść nie zdarzyło.

Sprawa jest prosta. Najwięcej czasu zabiera oczywiście wyrastanie ciasta drożdżowego na spód, ale poza tym taka domowa pizza to nic trudnego. Wystarczy pokroić parę rzeczy, ułożyć na rozwałkowanym cieście, upiec - i gotowe. A o ile więcej możliwości mamy w takim wypadku, niż kiedy zamawiamy gotową. Ilość wariacji jest niemal nieskończona! Mogą być na spodzie cieniutkim i kruchym, albo grubszym i pulchnym. Z różnymi sosami i dodatkami. Tylko wyobraźnia nas ogranicza!

Ja tym razem postawiłam na jesienny zestaw, i muszę przyznać, że wyszła zachwycająco. Lekko słodkawa dynia, a do tego boczek, cebula i kozi ser przełamujące jej niewyraźny smak. Soczysta gruszka rewelacyjnie tutaj pasuje, nadając całości zupełnie nowego wymiaru, choć jeśli nie lubicie owoców w daniach wytrawnych, można ją pominąć. Wszystkie składniki świetnie się ze sobą komponują.
Myślę, że takiej pizzy nikt się nie oprze.

Pizza z dynią i gruszką

Składniki:
(na 2 pizze)

ciasto:
  • 500 g mąki pszennej
  • 25 g świeżych drożdży
  • 1 łyżeczka cukru
  • 1 łyżeczka soli
  • 250 ml letniej wody
sos:
  • 125 g serka kremowego
  • 2 łyżki maślanki
  • sól 
  • pieprz
wierzch:
  • 250 g dyni bez skóry
  • 150 g wędzonego boczku w plastrach
  • 1 cebula
  • 180 g miękkiego koziego sera
  • 1 gruszka
Mąkę przesiać do dużej miski, wymieszać z solą. Po środku zrobić wgłębienie, wkruszyć drożdże. Zasypać cukrem, zalać 100 ml wody, odstawić na 15 minut.
Po tym czasie dodać resztę wody, zagnieść gładkie, nielepiące się ciasto. Odstawić na 1 godzinę do wyrośnięcia.

Składniki na sos dokładnie ze sobą wymieszać.
Dynię pokroić w kostkę, ser i gruszkę w plastry, a cebulę w piórka.

Wyrośnięte ciasto podzielić na pół.
Każdą część rozwałkować na okrągły, dość cienki placek. Posmarować sosem, ułożyć dynię, gruszkę, ser, cebulę i boczek.

Piec na kamieniu w 200 st. C. przez 15-20 minut.
Podawać gorącą. 

Smacznego!

A teraz najwyższy już czas rozpocząć przygotowania do Halloween...

wtorek, 28 października 2014

Dyniowy curd na Festiwal dyni

Jak z pewnością zauważyliście, przepadam za wszelkiego rodzaju curdami. I choć generalnie preferuję polskie nazwy, ta wydaje mi się nieprzetłumaczna. Curd bowiem to coś pomiędzy kremem a budyniem, mocno owocowym, gęstym, rozpływającym się w buzi, często z kwaśną nutą. Najbardziej popularny jest oczywiście lemon curd, czyli krem cytrynowy. Ja eksperymentowałam już z innymi cytrusami - pomarańczą, limonką, a nawet grejpfrutem, a także z owocami pozornie na curd się nienadającymi - żurawiną, jeżynami, a także rabarbarem. Wszystkie był pyszne, miały piękne kolory, i jeśli szybko nie wykorzystałam ich do planowanego wypieku, musiałam robić kolejną porcję, bo znikały niewiarygodnie szybko wyjadane łyżeczką prosto ze słoika.

Gdy więc u Ilony zobaczyłam przepis na curd z dyni, nie potrafiłam mu się oprzeć. Miałam przeczucie, że wyjdzie nieziemski, i się nie zawiodłam. Pomarańczowy, z goździkową nutą, smakuje wyśmienicie. Ja następnym razem pokombinuję z innymi przyprawami i dodatkiem soku z cytryny, żeby był nieco bardziej wyrazisty w smaku. Konsystencja typowa dla curdu, a więc budyniowo-kremowa. Idealnie nadaje się do naleśników albo na przykład jako nadzienie do muffinek. Tak właśnie ja go wykorzystałam, ale o tym innym razem.

Curd pomarańczowo-dyniowy

Składniki:
(na 250 g curdu)
  • 180 g musu z dyni
  • skórka otarta z 1 pomarańczy
  • sok z 1 pomarańczy
  • 100 g masła
  • 100 g cukru
  • 3 żółtka
  • 1/4 łyżeczki goździków
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
Masło rozpuścić w rondelku. Dodać cukier, sok i skórkę z pomarańczy. Podgrzewać, aż cukier się rozpuści. Dodać żółtka, energicznie mieszając, a następnie mus z dyni. Gdy wszystko się dobrze połączy, dodać mąkę, dokładnie rozmieszać.
Gotować, aż masa zgęstnieje i nabierze konsystencji budyniu.

Curd przetrzeć przez sitko, ostudzić.
Przechowywać w zamkniętym słoiczku w lodówce do tygodnia.

Smacznego!

Przepis oczywiście dodaję do Festiwalu dyni.

poniedziałek, 27 października 2014

Bardzo prosty deser, czyli pieczony grejpfrut

Kiedy siedzę sama w domu, czytam albo oglądam serial, często mam ochotę na coś słodkiego. Albo słonego. Generalnie, na jakąś przekąskę, która umili mi czas i zajmie ręce. Staram się jednak nie podjadać za dużo, bo wiadomo, czym to się kończy. Szukam więc alternatyw dla kupnych, kalorycznych słodyczy albo chipsów. Ostatnio, robiąc zakupy, w oczy wpadł mi dorodny, różowy grejpfrut. Wrzuciłam go do koszyka bez wahania - przepadam wręcz za tym jego specyficznym, lekko gorzkawym smakiem. Najczęściej wyjadam miąższ łyżeczką po przekrojeniu owocu na pół; jeśli jest bardzo kwaśno-gorzki, posypuję odrobiną cukru. Mmm... Uwielbiam.
Ostatnio jednak chciałam sobie grejpfruta urozmaicić, i postanowiłam go upiec. Posypałam cukrem, ułożyłam odrobinę masła, dodałam nieco przyprawy do piernika, bo pomyślałam, że to może być ciekawe połączenie. I wiecie co? Nie pomyliłam się. 
Upieczony grejpfrut stracił dużą część ze swojej goryczki, był bardzo soczysty (uwaga, pryska przy jedzeniu!) i delikatnie pachniał przyprawami. Cukier się lekko skarmelizował, i całość smakowała wybornie.

Choć, szczerze mówiąc, jednak wolę surowego. Tutaj stracił nieco swój charakterystyczny rys... Niemniej, jeśli ktoś za grejpfrutami na surowo nie przepada, jest duża szansa, że przekona się do pieczonych. Warto spróbować.

Pieczony grejpfrut

Składniki:
(na 1 porcję)
  • 1 różowy grejpfrut
  • 1 łyżeczka masła
  • 2 łyżeczki cukru trzcinowego
  • 1/4 łyżeczki przyprawy do piernika

Owoc przekroić na pół, ułożyć na blasze skórką do dołu. Na wierzch położyć masło, posypać cukrem i przyprawą do piernika.

Piec w 200 st. C. pod grillem przez 5-8 minut.
Podawać natychmiast.

Smacznego!

A teraz najwyższy czas się zabrać za pozostałe z weekendu zadania domowe... Czuję się, jakbym znowu miała piętnaście lat.

niedziela, 26 października 2014

Chleb z kakao. I pierwsze objawy jesiennej depresji

Wczoraj miałam jakiś dziwny dzień. C. poszedł do pracy, a ja nie byłam się w stanie zabrać dosłownie za nic. W sumie, nie miałam nawet nic pilnego do zrobienia - pranie zrobiłam dwa dni wcześniej, mieszkanie jest czyściutkie, lekcje do wtorku przecież zdążę odrobić... Jedyne co wisiało mi nad głową, to obiad, ale na to też miałam jeszcze mnóstwo czasu. Nie mogłam się skupić na czytaniu - po kilku linijkach myśli zaczynały błądzić jakimiś sobie tylko znanymi ścieżkami, i przy przewracaniu kartki zdawałam sobie sprawę, że kompletnie nie wiem, o czym czytałam. Komputer i telewizja mnie nudziły (w przypadku tego drugiego to niemal standard, ale laptopek zazwyczaj jest źródłem mniej lub bardziej wymyślnych rozrywek. Wczoraj - nic). Snułam się więc po mieszkaniu z kąta w kąt, niczym dusza czekająca na Halloween. Dawno już mnie takie totalne odrętwienie nie dopadło. 
W końcu jednak stwierdziłam - dość! No bo ile można...?
Ubrałam się i poszłam do sklepu. Wróciłam, zamieniłam siatkę z zakupami na Ptysię, i poszłyśmy zwiedzać okolicę. Co prawda trochę zmarłam, bo psa wymyśliła sobie, że to idealna pora na godzinny spacer. Niemniej, wróciło mi to nieco energii. Ukręciłam lody, przygotowałam obiad, wykąpałam się i usadowiłam się wygodnie pod kocem. Z kubkiem gorącej (gorzkiej, o ironio!) herbaty i książką, która w końcu mnie wciągnęła. Ani się obejrzałam, kiedy C. wrócił z pracy. A że dzisiaj ma wolne i jedziemy do jego rodziców, nie muszę się martwić o brak bodźców i wrażeń.

Też Wam się zdarzają takie dni totalnego rozstrojenia i dezorganizacji...? Mi naprawdę rzadko, nie wiem, co wczoraj mnie dopadło. Na szczęście minęło, i mam nadzieję, że szybko nie wróci.

Zanim mój umysł odmówił współpracy, zdążyłam jednak upiec chleb. Zupełnie wyjątkowy! Na drożdżach, więc banalnie prosty i stosunkowo szybki. Za to wygląd... Robi niesamowite wrażenie.
Gdy tylko zobaczyłam go na blogu Smakowity chleb wiedziałam, że też muszę taki mieć. I nie czekałam długo, bo naprawdę przygotowuje się go szybko, bez dodatku żadnych wymyślnych składników. Jedyne co, to do połowy ciasta dodaje się kakao, a później całość razem zwija. Efekt - rewelacja. Świetnie wygląda taki czarno-biały chleb.
Kakao jest lekko wyczuwalne w smaku, ale chleb nie jest słodki. Wszak porządne, gorzkie kakao jest... Gorzkie. Chleb jest pyszny z dżemem czy nutellą, ale z wędliną czy serem również smakuje wyśmienicie. Polecam szczególnie mamom - gwarantuję, że największy niejadek skusi się na kromkę takiego chleba.

Zakręcony chleb z kakao

Składniki:
(na keksówkę 11x30 cm)
  • 500 g mąki pszennej
  • 20 g świeżych drożdży
  • 2 łyżeczki cukru
  • 1 łyżeczka soli
  • 350 ml letniej wody
  • 2 łyżki mleka w proszku 
  • 3 łyżki kakao
  • 2 łyżki oliwy

Mąkę przesiać, podzielić na pół. Do połowy dodać 1/2 łyżeczki soli i 1 łyżkę mleka w proszku, wymieszać. Po środku zrobić wgłębienie, wkruszyć 10 g drożdży, wsypać 1 łyżeczkę cukru. Zalać 100 ml wody i odstawić na 15 minut.

Do pozostałej mąki dodać 1/2 łyżeczki soli, 1 łyżkę mleka w proszku i kakao, wymieszać. Po środku zrobić wgłębienie, wkruszyć drożdże, wsypać 1 łyżeczkę cukru i wlać 100 ml wody. Odstawić.

Po 15 minutach do pierwszej miski (bez kakao) wlać 75 ml wody i 1 łyżkę oliwy. Wyrobić gładkie ciasto, uformować z niego kulę, włożyć do miski i odstawić do wyrośnięcia na 1 godzinę.

Do drugiej miski (z kakao) dodać resztę wody i 1 łyżkę oliwy, zagnieść i dobrze wyrobić. Odstawić do wyrośnięcia.

Oba ciasta rozwałkować na niezbyt grube prostokąty o długości 30 cm. Ułożyć na blacie białe ciasto, na nim ciemne, dopasowując wielkość. Zwinąć w niezbyt ciasny rulon, przełożyć do wyłożonej papierem do pieczenia keksówki. Odstawić na 30-40 minut do wyrośnięcia.

Wyrośnięty chleb naciąć 3 razy po skosie.

Piec w 200 st. C. przez 20 minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 180 st. C. i piec jeszcze 15-20 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Jak już wspominałam - zaraz wychodzimy. I pewnie wrócimy późno. Ale może to i lepiej - w poniedziałek, jak znów zostanę sama w domu, może będę się bardziej cieszyć ciszą i spokojem.