czwartek, 28 kwietnia 2011

Konkretny obiad

Kiedy odpoczniecie już po konsumpcji Wielkanocnych pyszności, proponuję na obiad ciasto. Drożdżowe, bezmięsne. Sycące i pyszne. Taka pizza na grubym spodzie. Mniam.

Myśmy się zajadali tym plackiem już jakiś czas temu, ale gdzieś mi się zawieruszył na dysku wśród innych zdjęć i przepisów. Teraz wpadł mi w oko, i chcę się nim podzielić, bo naprawdę smaczny jest. Inspirację znalazłam w gazetce Pieczenie jest proste, nr 5/2009, którą nabyłam stosunkowo niedawno (niech żyje możliwość zakupu archiwalnych numerów!). Zachęciło mnie kolorowe zdjęcie, na którym pyszniły się pomidory, a obecność cukinii na liście składników tylko potwierdziła moje podejrzenia co do smakowitości placka. W oryginalnym przepisie jest majeranek, ale mi akurat go zabrakło. Zioła prowansalskie też pasują - uwielbiam ich połączenie z pomidorami.

Konkretny, sycący i wbrew pozorom łatwy to przygotowania obiad (lub kolacja). Wymaga chwili czasu, ale to typowe dla drożdży. Przygotowanie całej reszty to chwila, a potem piekarnik sam załatwi resztę. Warto spróbować.

Placek z cukinią i pomidorami



Składniki:
(blacha 35x25 cm)

ciasto:
  • 500 g mąki pszennej
  • 25 g świeżych drożdży
  • 250 ml letniego mleka
  • 130 g masła
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka cukru

dodatkowo:
  • 450 g cukinii
  • 450 g pomidorów
  • 160 g żółtego sera
  • 4 jajka
  • 200 g kwaśnej śmietany (18%)
  • 1 łyżeczka suszonego tymianku
  • 1 łyżeczka suszonych ziół prowansalskich
  • 1/2 łyżeczki soli

Mąkę przesiać do miski. Zrobić wgłębienie, wkruszyć drożdże, zasypać cukrem i zalać 1/3 mleka. Ostawić na 15 minut.
Masło rozpuścić i przestudzić.
Po tym czasie dodać resztę składników. Wyrobić gładkie, elastyczne ciasto.
Odstawić do wyrośnięcia w ciepłe miejsce na około 40 minut, do podwojenia objętości.

Blachę wysmarować masłem i wyłożyżyć rozwałkowanym ciastem, formując krawędź. Odstawić na 15 minut do napuszenia.

Pomidory sparzyć i obrać, pokroić w plasterki razem z cukinią. 
Wyłożyć warzywa na wyrośnięty spód, na wierzch zetrzeć ser.

Jajka roztrzepać, wymieszać ze śmietaną, ziołami i solą. Zalać masą placek.

Piec 40-50 minut w 220 st. C. (gdyby brzegi za bardzo się zrumieniły, można przykryć ciasto foilą aluminiową).
Podawać na ciepło.

Smacznego!

Mamy w domu pełną lodówkę wszystkiego. Obie Mamy nie szczędziły domowych pyszności, więc od powrotu do Danii zajmuję się głównie odgrzewaniem lub nakładaniem gotowych potraw. Mamy mięsa, sałatki i ciasta. Reasumując - zastój w kuchni. 
Ciekawe, jak długo wytrzymam...

środa, 27 kwietnia 2011

Wstęp o pasji

Dzisiaj chciałabym Was ze sobą zabrać w pewne magiczne miejsce - na Ronduę. Wiecie, o czym mówię?

Mam pasję. I nie mówię tu o pieczeniu, które moim zainteresowaniem zaczęło się cieszyć stosunkowo niedawno, bo raptem ze dwa lata temu? Troszkę ponad. To krótko. I tak jestem z siebie dumna, że potrafię upiec dobry sernik i puchate bułeczki na drożdżach. Kiedyś mnie to przerażało, teraz przy tym odpoczywam. Zabawne, ile się w życiu zmienia...
Teraz jednak chciałabym opowiedzieć o czymś, co kocham od lat. Odkąd pamiętam właściwie, choć moje zainteresowanie przechodziło różne etapy - ale zazwyczaj tak właśnie jest, nieprawdaż?
Najwcześniejsze wspomnienia to późna noc, prawdopodobnie jesienna, bo jest chłodno, ale nie widać jeszcze śniegu za oknem. Leżę z Dziadkiem w łóżku, i słucham uważnie tego, co czyta. Aż w końcu przerywa nam Babcia, bo rano znowu nie będę chciała wstać. Biedny Dziadek zawsze obrywał po uszach, ale nigdy nie dał się długo prosić, kiedy marudziłam jeszcze jedną, ostatnią, prooooszę...
To aż niesamowite, że dziecko może mieć aż tyle książek! Nigdy nie miałam tylu lalek, pluszaków czy klocków co książek właśnie. Pewnie dlatego, że to nimi interesowałam się najbardziej. Najpierw próbowałam je jeść (biedny Dziadek prawie zawału dostał, jak zobaczył mnie z granatową buzią), później słuchałam, aż wreszcie sama nauczyłam się składać literki.

Tak mi zostało. Zawsze mam ze sobą książkę - w autobusie, samochodzie, w poczekalni, szpitalu, koło łóżka i w torebce. Czytanie to pasja - która przerodziła się w coś mniej odtwórczego (ale o tym innym razem). Nie wyobrażam sobie życia bez książek. A najwspanialszy w tym wszystkim jest fakt, że D. jest tak samo zakręcony jak ja! Nie muszę go namawiać, żeby wejść do jeszcze jednej księgarni. Potrafi zrozumieć, że stoję i patrzę na okładkę jak urzeczona. Wie, że kiedy czytam świat przestaje istnieć i nie złości się, jeśli go nie słyszę. Wydajemy mały majątek na książki, i cieszymy się tym jak małe dzieci. Nie umiemy odpuścić - i jesteśmy szczęśliwi.

Od lat wielką miłością darzę twórczość Jonathana Carrolla. Słyszeliście o Kainie Chichów? Jedna z najbardziej znanych powieści tego autora. Naprawdę świetna, czytałam ją kilka razy - i kiedyś dokładniej o niej opowiem. Dzisiaj chciałabym napisać o książce, którą dopiero co przeczytałam. Którą dopiero co udało mi się kupić w bydgoskim antykwariacie. Kiedy ją zobaczyłam, serce zabiło mi szybciej. Dosłownie nie mogłam wypuścić jej z rąk. Tak naprawdę w tej chwili brakuje mi już tylko jednej jego książki, i będę miała komplet. Bardzo, bardzo się cieszę.

Bohaterką Kości księżyca jest Cullen - mężatka, młoda matka, zamieszkująca z rodziną w Nowym Jorku. Kiedy zaszła w ciążę, w jej życiu pojawiły się sny - niesamowite, kolorowe, fascynujące. Noc w noc śniła o Rondui, wyspie pełnej magicznych stworzeń, gdzie pomagała swemu synowi - Pepsi - znaleźć kości księżyca. Miały one pomóc pokonać Jacka Chili, który sprawował rządy na Rondui. 
Jak to bywa w tego typu historiach - sny zaczynają mieć wpływ na rzeczywistość, Cullen musi dokonać pewnych wyborów, aż w końcu dochodzi do zaskakującego finału i niemniej zaskakującego zakończenia.



Wiecie, czym mnie ujęły powieści Carrolla? Jestem niecierpliwa, i często zdarza mi się zajrzeć na ostatnią stronę. W jego książkach to nie problem - i tak umie mnie zaskoczyć, a niby oczywiste zakończenie okazuje się być czymś zupełnie innym. Uwielbiam świat magii przeplatający się z tym znanym, codziennym. Kiedy czytam - znikam. Oddaję się historii, płynę z nią, a wszystko inne zatraca kolory. To perypetie bohaterów stają się najważniejsze. Dlatego Wam też polecam jego twórczość - o ile nie boicie się magii...

Kości księżyca
Jonathan Carroll
Dom Wydawniczy Rebis
Poznań, 2001

wtorek, 26 kwietnia 2011

Historia pewnego sernika

Mała przerwa spowodowana była wyjazdem do Polski na Święta. Wyjazdem niespodziewanym, krótkim, intensywnym. Bardzo przyjemnym, ale też nieco męczącym. Teraz odpoczywamy, mam więc czas, żeby opowiedzieć Wam historię pewnego sernika.

Otóż, jadąc do domu, zabrałam ze sobą kilka książek z przepisami. Nie wiedziałam, na co Rodzinka będzie miała ochotę, więc postanowiłam dać im wybór. Sernik - bez dwóch zdań. Ale jaki? Mama z Młodą przeglądały wszystko, co im dałam. W końcu decyzja zapadła. Jakież było moje zdziwienie, gdy Młoda oświadczyła, że najbardziej podoba im się sernik lepka randka... Cóż to za cudo? - spytałam. Pokazały mi niezwykle apetyczne zdjęcie w Cheesecakes pavlovas & trifles, gdzie faktycznie ciasto nazwano sticky date. Z tym, że w tym wypadku date oznaczało daktyle... I tu zaczęły się schody - okazało się, że Mama za rzeczonymi nie przepada (delikatnie rzecz ujmując). Co zamiast? Suszone morele? Ale czy będą pasowały do cynamonu? Sprawdzimy.
Okazało się, że pasują świetnie.

Miał być jeszcze sos karmelowy, ale Tata zamiast słodkiej, kupił kwaśną śmietanę. Żeby się nie zmarnowała, wlałam całość do masy serowej (jak szaleć, to szaleć). Tak więc inspiracja jest niezwykle luźna, oryginał z pewnością spróbuję przygotować w domowym zaciszu, bo ja daktyle lubię, a i D. nie pogardzi. Zrobimy też sos i wtedy opowiem raz jeszcze o lepkiej randce... Na razie - cynamon i morele - połączenie niestandardowe, ale zaskakująco smaczne. Sernik jest słodki, ale nie przesłodzony, ciężki, odrobinę się kruszy, jednak nie przeszkadza to w delektowaniu się całością.
U nas na Wielkanocnym stole, sprawdzi się też na niedzielnym.

Sernik cynamonowy z morelami



Składniki:
(forma o średnicy 26 cm)

spód:
  • 120 g herbatników maślanych
  • 65 g masła
  • 1/2 łyżeczki cynamonu

masa serowa:
  • 800 g 2- lub 3-krotnie zmielonego twarogu
  • 150 g cukru
  • 3 jajka
  • 200 g kwaśnej śmietany (18%)
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • 170 g suszonych moreli

dodatkowo:
  • 60 g płatków migdałowych
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • 1 łyżka cukru pudru

Masło rozpuścić i przestudzić. Herbatniki dokładnie pokruszyć. Wlać do nich masło, wsypać cynamon i wymieszać.
Masą wyłożyć dno tortownicy wyłożonej folią aluminiową. Schłodzić w lodówce w czasie przygotowania masy serowej.

Morele zalać gorącą wodą. Po 5-10 minutach odcisnąć, pokroić w średniej wielkości kostkę.

Twaróg zmiksować na gładką masę z cukrem i cynamonem. Wlać śmietanę, zmiksować. Wbijać po jednym jajku, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Dodać morele, wymieszać łyżką.
Wyłożyć masę na wcześniej przygotowany spód. Posypać płatkami migdałów.
Cukier puder wymieszać z cynamonem, przesiać na wierzch ciasta.

Piec w 140 st. C. 60 minut.
Wystudzić w uchylonym piekarniku.
Schłodzić przez noc w lodówce.

Smacznego!

Cóż - to dopiero w zasadzie sernikowy wstęp, bo mam całe mnóstwo twarogu. Z Polski przyjechała ze mną całkiem pokaźna ilość, i mam zamiar się nią cieszyć i wypróbować kilka przyjemnie wyglądających przepisów. Nigella kusi...

sobota, 23 kwietnia 2011

Wesołego jajka!

Siedzę sobie w domu. Chociaż nie, właściwie to robię wszystko, poza siedzeniem. Staram się pomagać Mamie w przygotowaniach, sprzątaniu i gotowaniu, pilnuję psów, które jakoś nie mogą się do końca zaprzyjaźnić, jutro jedziemy do Babci, żeby razem spędzić te Świąteczne chwile. 

Wam chciałabym życzyć pogodnych, radosnych Świąt, spędzonych w rodzinnej atmosferze, spokoju ducha i ciała po zjedzeniu tych wszystkich pyszności. Wesołego jajka, zielonego zająca, mokrych bazi i smacznego poniedziałku. 
Wesołych Świąt moi drodzy!



Krótko, zwięźle i na temat. Idę przygotowywać koszyczek.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Czuję miętę

Dziś jestem w podróży. W tej chwili - gdzieś na niemieckiej autostradzie. Za kilka godzin będę w Domu. Wiem, że Święta miną błyskawicznie, ale bardzo się cieszę, że te parę dni spędzę z Rodziną. Chociaż dobrze mi tam, gdzie jestem, tęsknię za nimi i czekam na każde spotkanie. To było niespodziewane - jestem wdzięczna Dużemu, że się udało. Najlepszy Wielkanocny prezent.

Cały czas nie wiem, co dla nich upiekę. Myślę o serniku - bo wiem, że wszystkim będzie smakował, poza tym nie może się przecież nie udać. Kusi mnie też drożdżowa baba - to takie tradycyjne, prawda? Na szczęście mam jeszcze trochę drogi przed sobą, żeby się zastanowić.

Dzisiaj chciałam zaprosić Was na herbatkę miętową. Ale nie byle jaką, bo z dodatkiem lawendy. Że niby mało to Świąteczne? Ale jakie pyszne! Na ciepło i zimno - zaparzyłam sobie przedwczoraj cały dzbanek i piłam, piłam, piłam. Mniam! Lekko kwasowe za sprawą limonek, pysznie orzeźwiająco miętowe. W sam raz na wiosenny dzień.
Tak naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło, żeby dosypać lawendy - być może gdzieś widziałam już takie połączenie (chociaż nie mogę sobie przypomnieć). Po prostu patrzyłam na kartonik z przyprawami, i pomyślałam, że to może pasować. Pasuje!
Polecam.

Herbata miętowa z lawendą i limonką



Składniki:
(na 2 litry)
  • listki mięty z 10 gałązek
  • 1 łyżka kwiatów lawendy
  • 1 limonka
  • 2 łyżki cukru
  • 2 litry gorącej wody

Listki mięty zgnieść w dłoniach (dzięki temu uwolni cały aromat), umieścić w dzbanku. Wsypać lawendę. Zalać gorącą wodą, przykryć.
Limonkę sparzyć, pokroić w ósemki i wrzucić do dzbanka. Wsypać cukier i wymieszać.

Podawać gorącą lub zimną w ciepłe dni.

Smacznego!

Długo wpatrywałam się w dzbanek pod słońce. Trochę jak akwarium, trochę jak nieznany, podwodny świat. Nie niepokojące, bo zamknięte w dwulitrowym naczyniu. Fascynujące, bo jednak tajemnicze.
Też chcielibyście kiedyś nurkować?

środa, 20 kwietnia 2011

Ciasteczka ze słonecznikiem

Uff... Pracowity dzień dzisiaj. Rano weterynarz, później wizyta w urzędzie, a już niedługo jadę po samochód, którym już jutro dostanę się do Polski. Nie mogę się doczekać! Nie samej podróży, bo dziewięć godzin w, nawet tak fajnym, aucie, jest jednak dość nużące... Ale nagroda będzie wspaniała - kilka dni w Domu, z Rodzicami i Młodą, wizyta u Dziadków - nie mogę się doczekać. 

To już jutro. Wczoraj natomiast byłam u Darii, i żeby zrobić jej przyjemność, upiekłam ciasteczka. Muszę powiedzieć, że wyszły pierwszorzędne! W oryginale - który znalazłam w Daniach słodkich - były z orzeszkami makadamii i tylko białą czekoladą. Z braku laku - pozmieniałam to i owo. Zamiast orzechów - podprażone pestki słonecznika. Zbyt małą ilość białej czekolady uzupełniłam mleczną. Nie wiem, jak smakowałyby ciastka przygotowane ściśle według przepisu, ale muszę powiedzieć, że moje są pyszne! Chrupiące z zewnątrz, miękkie i lekko ciągnące w środku. Nieziemsko smaczne jeszcze ciepłe, kiedy rozpuszczona czekolada rozpływa się na języku. Taki upominek z pewnością niejednej osobie sprawiłby przyjemność. A przygotowanie? Betka! Wymieszać składniki, chwilę schłodzić, upiec. Raz, dwa, i można delektować się naprawdę pysznym drobiazgiem.

Ciasteczka z czekoladą i słonecznikiem



Składniki:
(na 40-45  sztuk)
  • 100 g pestek słonecznika
  • 1 jajko
  • 135 g jasnego brązowego cukru
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 125 ml oleju
  • 90 g mąki
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/3 łyżeczki mielonego cynamonu
  • 30 g wiórków kokosowych
  • 90 g białej czekolady
  • 40 g mlecznej czekolady

Pestki podprażyć na suchej patelni. Ostudzić.
Czekolady razem posiekać.
Jajko ubić z ukrem na puszystą masę. Wlać ekstrakt i olej, zmiksować na gładko. Przesiać mąkę z proszkiem do pieczenia, dokładnie wymieszać. Wsypać posiekaną czekoladę, słonecznik i wiórki kokosowe, wymieszać łyżką.
Masę włożyć do lodówki na 30-40 minut.

Ze schłodzonej masy formować kulki wielkości orzecha włoskiego i układać w sporych odstępach (ciastka dość mozno się rozleją) na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec 11-13 minut w 180 st. C.
Studzić 5 minut na blasze, po czym przełożyć na kratkę i odstawić do całkowitego ostygnięcia.

Smacznego!



Idę skończyć się pakować. Jak ja tego nie lubię... Nie, żebym marudziła, ale nigdy nie wiem, co ze sobą zabrać; co spakować, żeby później nie żałować. Ciężka sprawa... Lepiej już wrócę do wędrówek między szafą a walizką...

wtorek, 19 kwietnia 2011

Wielkanocnie

W moim domu nigdy nie było tradycji pieczenia mazurków. Dlatego pierwszego w życiu, prawdziwego mazurka jadłam rok temu, kiedy Ryba przyniósł Mamie Dużego wytwory swojej Babci. Ależ mi to smakowało! Kruchutkie ciasto oblane słodkimi masami - czekoladową i kawową. Wiedziałam, że muszę nauczyć się też taki robić. To kolejne już podejście do tego ciasta - udane, ale nie zachwycające.
Kruche ciasto owszem, smaczne. Masa smakuje jak mleko skondensowane z puszki, dlatego zupełnie nie przeszkadza, że tylko cieniutka warstwa pokrywa spód - całość i tak jest mocno słodka. Wiem, że taki urok mazurków, ale jednak... To jeszcze nie jest ideał. Ale nie poddam się! Ciąg dalszy prób nastąpi z pewnością (jak nie w tym roku, to w przyszłym).

Cóż... Jeśli chodzi o zdobienie - nigdy nie byłam w tym dobra. Mam dwie lewe ręce do wszelakich prac manualnych - nie umiem rysować, malować, lepić z plasteliny. W gimnazjum byłam prawdziwym utrapieniem dla Pani Plastyczki (która była artystką duchem i usposobieniem). Dlatego mój mazurek specjalnie piękny nie jest. Można mu ulepić ozdobną krawędź, stworzyć cuda na polewie z czego tylko macie ochotę - ja chciałam, żeby wyglądał w miarę apetycznie. Mam nadzieję, że chociaż to się krzywusowi udało.

Przepis znalazłam w Ciastach domowych, nr 5/08.

Mazurek z mleczną polewą



Składniki:
(forma 27x35 cm)

kruchy spód:
  • 300 g mąki pszennej
  • 100 g cukru
  • 200 g zimnego masła
  • 1 żółtko

masa:
  • 200 g cukru
  • 200 ml mleka
  • 5 łyżek mleka w proszku
  • 100 g miękkiego masła

dekoracja:
  • płatki migdałowe
  • suszona żurawina
  • cukrowe perełki

Mąkę przesiać. Posiekać z zimnym masłem. Wsypać cukier, wbić żółtko, szybko zagnieść gładkie ciasto. Zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 30-60 minut.

Zimnym ciastem wyłożyć blachę, formując krawędź. Gęsto ponakłuwać widelcem.

Piec 20-25 minut w 180 st. C. na złoty kolor. 
Wystudzić.

Cukier zagotować z mlekiem. Gotować 15-20 minut, cały czas mieszając, aż masa nieco zgęstnieje. Zdjąć z oknia, przesiać mleko w proszku i dokładnie wymieszać, żeby nie było grudek. Dodać miękkie masło i zmiksować na gładką masę.
Jeszcze ciepłą polewę wylać na kruchy spód, rozprowadzić.
Ozdobić wedle uznania.

Smacznego!

Abstrahując od jedzenia - jak myślicie, kiedy jest już za późno, żeby uratować Przyjaźń? Taką przez wielkie P, która gdzieś się jednak po drodze zapodziała... 
Bardzo chcę wierzyć, że zawsze jest jeszcze czas. 

niedziela, 17 kwietnia 2011

Serowo raz jeszcze

Ten sernik przygotowałam z myślą o wyjątkowym gościu - M. Ślązak pomógł nam przy transporcie zamrażarki (która stoi sobie spokojnie w piwnicy, a ja nareszcie nie będę musiała ograniczać się z zakupami lodów na przykład), więc odwdzięczyłam się obiadem i ciastem właśnie. Przy okazji Dnia Czekolady przeglądałam książkę Czekoladowy świat, i właśnie tam znalazłam pomysł na ciasto. Bardzo czekoladowe, kremowe i zwarte, słodkie, z doskonale wyczuwalną nutą pomarańczy. Rewelacyjne! Z pewnością zasługuje, żeby pojawić się na niejednym Wielkanocnym stole - warstwy prezentują się niezwykle efektownie, i jeśli jeszcze by jakoś ozdobić wierzch (w książce proponują czekoladowe ruloniki), będzie wyglądać fantastycznie. A smaku już więcej zachwalać nie muszę - coś, co zawiera tyle czekolady, musi być pyszne.

Dzisiejsza niedziela nagrodziła nas cudnym słońcem i bardzo przyjemną pogodą za trudy całego tygodnia. Wybraliśmy się z Ptysią na długi spacer, oglądaliśmy domy i marzyliśmy, że kiedyś nas na któryś będzie stać. W tym jakże pogodnym nastroju wróciliśmy do domu i przespaliśmy resztę popołudnia, po czym pochłonęliśmy resztki sernika. Mmm...

Sernik czekoladowo-pomarańczowy



Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

spód:
  • 115 g ciastek digestive
  • 50 g masła

masa serowa:
  • 450 g serka śmietankowego
  • 85 g cukru
  • 3 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 4 jajka
  • 110 g białej czekolady
  • 1 łyżka soku z pomarańczy
  • skórka otarta z 1/2 pomarańczy
  • 85 g mlecznej czekolady
  • 1 łyżka kakao

polewa:
  • 3 łyżki soku z pomarańczy
  • 1 łyżeczka cukru
  • 55 g mlecznej czekolady
  • 65 g serka śmietankowego

Masło rozpuścić i przestudzić
Formę dokładnie wyłożyć folią aluminiową (sernik będzie pieczony w kąpieli wodnej).
Ciasteczka drobno pokruszyć. Wymieszać z masłem na jednolitą masę, wyłożyć nią spód formy. Schować do lodówki na czas przygotwania masy serowej.

Serek zmiksować z cukrem i mąką na puszystą masę. Wbijać po jednym jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Połowę masy przelać do drugiej miski.
Rozpuścić na parze białą czekoladę. Wlać do jednej miski, zmiksować na gładko. Wlać sok i wsypać skórkę cytrusową, wymieszać.
Rozpuścić na parze mleczną czekoladę. Wlać do drugiej miski, wsypać przesiane kakao i dokładnie zmiksować.

Na przygotowany wcześniej spód wylać najpierw jasną masę, następnie ciemną. Delikatnie wymieszać patyczkiem do szaszłyków.

Piec w 160 st. C. przez 1 godzinę w kąpieli wodnej (sernik powinien być ścięty).
Wystudzić w uchylonym piekarniku.

Zagotować sok z cukrem w rondelku. Kiedy cukier się rozpuści, zdjąć z ognia, wsypać połamaną czekoladę i mieszać aż do rozpuszczenia. Po łyżce dodawać serek, wymieszać na gładką, jednolitą masę. Wyłożyć na wierzch sernika.
Ciasto schłodzić w lodówce przez kilka godzin, a najlepiej całą noc.

Smacznego!

Z przyjemnością informuję też, że ostatni dzień pracy minął spokojnie, i teraz mogę zajmować się już tylko przygotowaniami do wyjazdu i... Pieczeniem. Ach, mazurek... Tęskniłam przez cały rok.

sobota, 16 kwietnia 2011

Na sobotę - sernik

Mmm... Najlepsze na świecie - serniki. Coś ich u mnie mało ostatnio, nie wiedzieć dlaczego. Pochłonęły mnie inne rodzaje wypieków, a najulubieńsze odeszły w kąt. Z drugiej strony - czasem warto przez chwilę odetchnąć, żeby potem ze zdwojoną siłą poczuć ulubiony smak. Tak też się stało - teraz każdy z serników smakuje lepiej, każdy jest odkryciem. 
Ten znalazłam w niezwykle inspirującej książeczce Cheesecakes baked and chilled wydawnictwa The Australian Women's weekly. Zawiera ona całkiem sporo przepisów na typowo angielskie (przynajmniej w moim - laika - mniemaniu) serniki, pieczone i na zimno. Bardzo podobają mi się zdjęcia, przeglądam ją z wielką przyjemnością przynajmniej dwa razy w tygodniu, odkąd dokonałam zakupu (a właściwie odkąd zakup do mnie dotarł). Ten niby niczym specjalnym się nie wyróżnia, ale jest szybki i prosty w przygotowaniu, a przyprawy nadają mu charakteru. Masa serowa jest mocno twarogowa w smaku (w oryginale oczywiście był twarożek śmietankowy, ale użyłam naszego typowego polskiego, bo akurat miałam w lodówce), bardzo kremowa, zwarta i dość ciężka. Sernik jest syty, wystarczy niewielki kawałek, żeby poczuć jego sernikowość w pełnym wymiarze. Smakował nam bardzo i zniknął szybko - jak wszystkie smaczne słodkości. 

Mimo że nie typowo wiosenny, z pewnością pięknie będzie prezentował się na Wielkanocnym stole. U nas nie wiem jeszcze, jaki zagości, ale sernika zabraknąć nie może. Tym razem czeka mnie ciężki wybór - nie tylko w mój gust będę musiała trafić...

Sernik bistro



Składniki:
(na tortownicę o średnocy 22 cm)

spód:
  • 250 g ciastek digestive
  • 125 g masła
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • 1/2 łyżeczki kardamonu
  • 1/2 łyżeczki imbiru
  • 1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej

masa serowa:
  • 600 g twarogu 3-krotnie zmielonego
  • 4 jajka
  • 150 g cukru
  • skórka otarta z 1 cytryny

wierzch:
  • 1 łyżeczka gałki muszkatołowej

Masło rozpuścić i przestudzić.
Ciastka drobno pokruszyć, wsypać przyprawy i wymieszać. Wlać masło i połaczyć. Powstałą masą wylepić dno i boki tortownicy wyłożonej folią aluminiową.
Włożyć do lodówki na czas przygotowania masy serowej.

Twaróg zmiksować na puszystą masę z cytrynową skórką. Całe jajka ubić z cukrem na puszystą jasną masę. Wlać je do sera, wymieszać dokładnie.
Masę serową wyłożyć na przygotowany wcześniej spód.

Piec 50 minut w 140 st. C.
Wystudzić w piekarniku z uchylonymi drzwiczkami.
Schłodzić w lodówce przez 4 godziny, a najlepiej przez całą noc.

Przed podaniem sernik delikatnie posypać gałką muszkatołową.

Smacznego!

Z przyjemnością informuję, że drastycznie zmieniły nam się plany świąteczne - jedziemy do Polski! W sumie tylko na pięć dni, z czego prawie dwa to podróż (dziewięć godzin autem to spore wyzwanie), ale jestem bardzo zadowolona z takiego obrotu sprawy. Okazało się, że D. ma wolne, a i mnie w pracy potrzebować nie będą. Grzechem wręcz byłoby nie wykorzystanie takiej okazji, kiedy sama pcha się w ręce. 
Jutro ostatni dzień do pracy, i czas zacząć przygotowania. 

piątek, 15 kwietnia 2011

Minimalistycznie

Po wczorajszej czekoladokonsumpcji należy nieco odpocząć. Miałam ochotę na ciasteczka - lekkie i proste. Najlepiej takie, które niemalże przygotują się same. I w końcu udało mi się znaleźć coś odpowiedniego w Świątecznych pysznych ciasteczkach (Dobre rady, wydanie specjalne, numer 2/2009). 
Z tą gazetką wiąże się śmieszna historia - nabyła ją drogą kupna Adzia, ja sobie całość zeskanowałam i bardzo zadowolona, jak tylko znalazłam się w Polsce, zaczęłam polować na oryginał. Jednak papier to papier... Udało się - leżał sobie jeden zapomniany w poświątecznych porządkach egzemplarz. Zakupiłam, i jakoś tak się dziwnie złożyło, że dopiero teraz po raz pierwszy skorzystałam z przepisu w nim zawartego. Cóż... Z pewnością nastąpi kolejny raz, gdyż ciasteczka nam zasmakowały (to znaczy mi i Najlepszej Sąsiadce, dla D. były chyba za mało słodkie).

Są to najzwyklejsze ciastka pod słońcem, składniki do ich przygotowania zawsze są w domu. Zagniecenie ciasta i upieczenie zajmuje niewiele czasu - trzeba tylko przynajmniej godzinę zarezerwować na chłodzenie - i można delektować się niesamowicie kruchymi, umiarkowanie słodkimi, maślanymi ciasteczkami. Gwarantuję, że będą smakować nie tylko w okresie Bożego Narodzenia.

Angielskie kruche ciasteczka




Składniki:
(na około 20 sztuk)
200 g mąki pszennej
125 g zimnego masła
1/6 łyżeczki soli
30 g cukru
2 łyżeczki cukru waniliowego
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii

Mąkę przesiać. Dodać pokrojone w kostkę zimne masło, posiekać. Dodać resztę składników, szybko zagnieść. Jeśli ciasto będzie zbyt kruche, można wlać 1 łyżkę zimnej wody.
Z gotowego ciasta uformować wałeczek o średnicy 3-4 cm, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1-2 godziny.

Schłodzone ciasto pokroić na krążki grubości 1 centymetra. Układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia w niewielkich odstępach (ciastka nie rosną).

Piec 18 minut w 180 st. C., aż się łądnie zezłocą. 
Ostudzić na kuchennej kratce.

Smacznego!



Jutro ostatni dzień do szkoły przed Świętami. NS rano wyjeżdżają do Polski - a my zostajemy świętować tutaj. Muszę wymyślić coś naprawdę dobrego, żeby zrekompensować oddalenie od Rodziny. Jak myślicie, co najlepiej sprawdzi się w roli smakołyku przypominającego o cieple polskiego Domu?

czwartek, 14 kwietnia 2011

Dzień Czekolady...

... przedwczoraj był. Wiem, pamiętam. Dzisiaj, zgodnie z obietnicą, coś czekoladowego. No, dobrze, może to za duże słowo. Ale z dodatkiem całej tabliczki, słodkie, pyszne - więc chyba się liczy...? Mam nadzieję, bo ja się starałam z przygotowywaniem, a pozostali z konsumpcją - Najlepszy Sąsiad z Damianem uwinęli się w mig.
Właściwie to miałam dużo poważniejsze plany - pewne brownie bardzo mnie kusi, ale jakoś nastroju mi zabrakło... Czas, owszem, był, składniki przygotowane czekają, ale nie po drodze mi było z piekarnikiem. I choć przepis szybki i prosty, to znalazłam coś jeszcze prostszego. Coś, co nie może się nie udać. Muffiny, rzecz jasna.

Od jakiegoś czasu jestem szczęśliwą posiadaczką cudnej książki - Czekoladowy świat. Zdjęcia w niej są tak zachwycające, że za każdym razem zaglądając do niej mam ochotę coś zjeść. Najlepiej to, na co właśnie patrzę łakomie... W końcu sięgnęłam po przepis - i jestem zachwycona. Dawno nie jadłam tak smacznych muffinek! Idealnie wyważona słodycz, kawałki czekolady rozpływające się w ustach - szczególnie odczuwalna przyjemność, gdy są jeszcze ciepłe - a do tego aromat i smak pomarańczy. I jak tu pozostać obojętnym wobec takiej pyszności? 

Słoneczne muffiny




Składniki:
(na 12 sztuk)

suche:
  • 250 g mąki
  • 100 g ciemnej czekolady (70%)
  • 60 g cukru
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki soli

mokre:
  • 110 ml soku z pomarańczy
  • 110 ml mleka
  • 65 ml oleju
  • 2 małe jajka
  • skórka otarta z 1 pomarańczy

Do miski przesiać mąkę z proszkiem do pieczenia. Wsypać cukier i sól, wymieszać.
Czekoladę niezbyt drobno posiekać, dodać do mieszanki mącznej i wymieszać.

Jajko roztrzepać w drugiej misce. Wlać sok, mleko i olej, dodać skórkę cytrusową. Dokładnie połączyć.
Wlać płynne składniki do suchych, zamieszać tylko do połączenia składników.

Formę do muffinek wyłożyć papilotkami (lub użyć silikonowych), napełnić przygotowaną masą.

Piec w 200 st. C. 20-25 minut na złoty kolor.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!



Poza tym chciałabym się podzielić szczęśliwą nowiną - jeszcze tylko dwa dni pracy przede mną i cały, długi tydzień leniuchowania. Będę czytać, oglądać ulubiony ostatnio serial, chodzić z Ptysią na długie spacery, i gotować oczywiście. Może w końcu uda mi się zaproponować coś świątecznego? 
Oby.

środa, 13 kwietnia 2011

Bo nawet ja muszę czasem odpocząć...

... od słodkiego. Mało wiarygodne? A jednak. Od czasu do czasu potrzebuję jakiegoś mięska. W niedzielę był przepyszny grill, a w piątek te muffiny.
Siedziałam sobie spokojnie wieczorem z książką w dłoni, a tu znienacka zaatakowało mnie bliżej niezidentyfikowane ssanie w żołądku. Myślę, myślę, aż wreszcie natchnęło mnie - salami! Rano D. robił kanapki i położył paczuszkę w lodówce na widoku. Fakt ten musiał zakorzenić się w mojej podświadomości, żeby o dwudziestej drugiej zacząć męczyć jaźń. Niestety - moja silna wola w takich sytuacjach okazuje się być zaskakująco słaba. Dlatego zaczęłam wertować Ciasta i desery, numer 3/2009, całkowicie poświęcone słodkim i wytrawnym muffinkom. Kiedy zobaczyłam te maleństwa, z pysznie przypieczonym plasterkiem na wierzchu, o złotej barwie zawdzięczanej dodatkowi mąki kukurydzianej, wiedziałam, że to jest to. I że nie może czekać do rana. Za przygotowanie zabrałam się od razu, i niecałą godzinę później delektowaliśmy się lekko pikantnymi muffinami z salami. Smakowały bosko, o kaloriach nie myślałam ani przez moment, za to przed snem w głowie kłębiły się weekendowe możliwości pieczenia słodyczy...

Oczywiście musiałam to i owo zmienić - choć bardziej z winy pustawej lodówki niż faktycznych chęci zmian. Nie miałam papryki, więc darowałam ją sobie. Mimo wszystko wyszło smakowicie. A wersję z jej dodatkiem wypróbuję z pewnością, bo uwielbiam słodycz pieczonej papryki...

Pikantne muffiny z salami



Składniki:
(na 12 sztuk)

suche:
  • 150 g salami
  • 1 ząbek czosnku
  • 1 cebula
  • 120 g mąki pszennej
  • 150 g mąki kukurydzianej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1/2 łyżeczki słodkiej papryki w proszku
  • 1 łyżeczka białego pieprzu
  • 1/4 łyżeczki chilli w proszku
  • 50 g żółtego sera
mokre:
  • 1 jajko
  • 80 ml oleju
  • 250 ml jogurtu naturalnego
  • 50 ml mleka
Salami pokroić w drobną kostkę, zostawiając 12 (lub 3, jeśli są duże) plasterków. Obrać czosnek i cebulę, posiekać.
Przesiać do miski obie mąki z proszkiem do pieczenia. Wsypać przyprawy, wymieszać. Dorzucić salami, zetrzeć na tarce ser, połączyć.
W drugiej misce roztrzepać jajko, wlać olej, jogurt i mleko, wymieszać na jednolitą masę.

Wlać mokre składniki do suchych, wymieszać tylko do ich połączenia.
Przełożyć masę do foremek (silikonowych lub metalowych wyłożonych papilotkami), na wierzchu każdej muffinki położyć zostawione plasterki (większe pokrojone w ćwiartki), delikatnie wciskając w ciasto.

Piec 20-30 minut w 180 st. C.
Podawać ciepłe.

Smacznego!

Wczoraj był Dzień Czekolady, wiecie? Ja pamiętałam, ale nie udało mi się, niestety, w pełni go uczcić. Owszem, zjadłam kawałek, żeby nie było, że w ogóle o ważne święta nie dbam, ale pieczenie czegoś czekoladowego musiałam odłożyć. Ale wiecie, jak jest... Kilka ciekawych pomysłu biega mi po głowie, a że jutro dzień wolny, to prawdopodobnie, z lekkim opóźnieniem, świętować będziemy na całego.

wtorek, 12 kwietnia 2011

Słów kilka o weekendzie

Od niedzieli właściwie się zbieram, żeby o minionym weekendzie opowiedzieć. Ale albo ktoś przychodzi, albo trzeba nowy odcinek serialu obejrzeć, albo pospać trochę... W końcu mam chwilę między gotowaniem zupy a renowacją zabytków przed wyjściem do pracy.
W sumie wydarzyły się dwie bardzo przyjemne rzeczy. Po drugie w niedzielę rozpoczęliśmy sezon grillowy. Miał być u nas, ale z racji ciągle istniejących wilczych dołów w ogródku przenieśliśmy się do Ani i Krzysia. Zabraliśmy NS, i muszę powiedzieć, że tak przyjemnego popołudnia już dawno nie doświadczyłam. Ciepło tak, że można siedzieć na dworzu w krótkim rękawie. Słonko świeciło raźnie, zapachy znad grilla nęciły, leniwie sączone piwo, rozmowy i śmiech. Czego więcej trzeba, żeby miło wspominać niedzielę?

Po pierwsze natomiast odwiedziliśmy niesamowite - przynajmniej dla mnie - miejsce. Otóż w sobotę wybraliśmy się do Aarhus na Bazar Vest. Nigdy czegoś takiego nie widziałam (nie, żebym widziała jakoś specjalnie dużo...), kultura Wschodu jest mi raczej obca, więc chodziłam z otwartą buzią i chłonęłam wszystko. 
Pierwsza hala pełna restauracji ze wschodnim jedzeniem - charakterystyczne zapachy miło drażniły nos, kolorowe potrawy zachęcały do spróbowania. Druga - mnóstwo, mnóstwo, mnóstwo warzyw i owoców. Pysznych i tanich. Nie mogłam się oprzeć, i wydałam mnóstwo pieniędzy. Ale cóż za rozkosze podniebienia - pierwsza w tym roku rzodkiewka, pęczek świeżej mięty, imbir, cebula czosnkowa, której nigdzie w Danii nie widziałam. całe hektary sałat i innej zieleniny, jabłka czerwone i zielone, bardziej egzotycznie - kokosy, mango, kiwi, ananasy... Myślałam, że nigdy stamtąd nie wyjdę.
Na końcu dwa sklepy z meblami - nie postawiłabym ich we własnym domu, ale tam wzbudzały zachwyt a różnorodność kolorów wcale nie wydawała się kiczowata. I jeszcze - sklepy z ubraniami. Oglądaliście kiedyś Czasem słońce, czasem deszcz? Albo inne kino z Bollywood? Niebieskie, czerwone, żółte, różowe, zielone, z cekinami, wstążkami, kwiatami - bajeczne suknie dla wschodnich księżniczek. Nawet nie wiecie, jak bardzo chciałam coś takiego na siebie włożyć. 

I ciekawostka - niewielu Duńczyków tam było. Większość o ciemnej karnacji, czułam się nieco dziwnie, jako jedna z niewielu kobiet z gołą głową. Z głośników płynęła muzyka, której nigdzie indziej nie można usłyszeć, głośne wołania sprzedawców w języku, którego nawet nie będę próbowała zrozumieć. Coś absolutnie niesamowitego!
Jestem pewna, że żadne słowa nie oddadzą magii, której doświadczyłam. Kawałek Wschodu w środku Europy. Już nie mogę doczekać się kolejnych odwiedzin. 

Dzisiaj bez zdjęcia - bo nie wzięłam aparatu, bez przepisu; ale na pochmurny dzień opis tak egzotycznego miejsca jest moim zdaniem jak najbardziej na miejscu.

sobota, 9 kwietnia 2011

Zamiast bułek

Wieje niemiłosiernie. Od trzech dni już! Niby nie jest zimno, termometr pokazuje czternaście stopni powyżej zera, ale muszę głośniej włączyć radio, żeby go hulający za oknem wiatr nie zagłuszał. Wiecie, jak okropnie jeździ się w taką pogodę na rowerze? Szalony wicher próbuje porwać czapkę, a ja mam wrażenie, jakbym pedałowała w miejscu. Mam nadzieję, że do poniedziałku wiatrzysko się uspokoi, dojazd do pracy znowu zacznie mi sprawiać przyjemność, będę mogła ściszyć radio, i nie będę się bała, że mi psa porwie (te sześć kilo wydaje się być niezwykle mizerne).

Przechodząc do meritum - te maleństwa upiekłam dobre trzy tygodnie temu. W piątkowy wieczór okazało się, że w lodówce brakuje drożdży, a przecież w szkole trzeba coś na drugie śniadanie zjeść. Skoro nie bułki, to muffiny. Szybkie, łatwe, nie mogą się nie udać. Zainteresował mnie przepis z Ciast i deserów, nr 3/2009. Dodatek kawy świetnie pasuje do porannego zaspania. Muszę powiedzieć, że się udały - choć nie jestem pewna, czy na oleju nie byłyby lepsze - wilgotniejsze. Poza tym zrobiłam wielką głupotę, którą od razu Wam odradzam - żadnych papilotek! W cieście jest mało tłuszczu, więc papier odchodzi fatalnie. Toż to droga przez mękę - więcej skrobania niż jedzenia. Zdecydowanie polecam silikonowe foremki. Jeśli dysponujecie tylko metalową - wystarczy wysmarować ją masłem i wysypać bułką tartą. Z pewnością będą wtedy łatwiejsze w użyciu.
I jeszcze jedno - lukier, jak zresztą można się domyślić, jest nieprzyzwoicie wręcz słodki, więc śmiało można z niego zrezygnować. Chociaż polane nim prezentują się naprawdę apetycznie...

Babeczki latte macchiato



Składniki:
(na 12 sztuk)

ciasto:
  • 80 g ciemnej czekolady (70%)
  • 280 g mąki pszennej
  • 1 łyżka kakao
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 60 g masła
  • 2 jajka
  • 100 g cukru
  • 150 ml mocnej, ostudzonej kawy
  • 150 ml mleka

polewa:
  • 2 łyżki mocnej, ostudzonej kawy
  • 150 g cukru pudru
  • 2 łyżki śmietany kremówki (38%)

dodatkowo:
  • 12 czekoladowych ziarenek kawy

Masło rozpuścić  przestudzić.
Czekoladę posiekaćniezbyt dorbno. Wymieszać z przesianą mąką, proszkiem i kakao.
Masło utrzeć na puszystą masę z jajkami i cukrem. Wlać kawę i mleko, dodkładnie wymieszać.
Wsypać suche składniki do mokrych, wymieszać łyżką tylko do połączenia składników.
Ciastem wypełnić silikonową formę do muffinek.

Piec 25-35 minut w 180 st. C.

Muffinki ostudzić.

Kawę na polewę wymieszać z kremówką i przesianym cukrem pudrem. WYmieszać na gładki lukier. Polać masą muffinki, wierzch każdej ozdobić czekoladowym ziarenkiem kawy, zostawić do całkowitego zastygnięcia.

Smacznego!

Dzisiaj jedziemy do Aarhus, na bazar, i do Ikei. Na bazar po owoce, bo ponoć są pyszne i tanie, a do Ikei po stojącą lampę w kąt pokoju, gdzie uwielbiamy się zwijać na kanapie czytając książki, ale niestety jest nieco zbyt ciemno, kiedy słonko się chowa. Mam nadzieję, że zakupy będą owocne - dosłownie i w przenośni. Poza tym w końcu czas przerzucić się na świeże warzywa i owoce - ach, nowalijki...

piątek, 8 kwietnia 2011

Najlepsze z ciast

Jakie ciasta lubicie najbardziej? Puszyste biszkopty przekładane delikatnymi kremami? Cięższe, ucierane, z dodatkiem orzeźwiających owoców? Słodkie tarty? A może serniki...?
Ja zdecydowanie zaliczam się do sernikożerców. Nie mogę się im oprzeć. Zazwyczaj z całej gamy możliwości wybiorę właśnie twarogowe cudo. Inne, owszem, zjem z przyjemnością, ale to właśnie serniki są moją największą miłością.
Żeby nie było - jestem wybredna. Nie zjem każdego, który znajdzie się na talerzu przede mną. Dobry sernik może być puszysty lub ciężki, z polskiego twarogu, mascarpone czy twarożku kremowego, na zimno lub pieczony (choć preferuję wersję z piekarnika); może być z owocami, słodką polewą albo po prostu waniliowy. Ale - przede wszystkim - nie może być suchy. Powinien być delikatny i rozpływać się w ustach. Nie może się szaleńczo kruszyć, powinien być dość słodki i mieć w sobie to coś, co sprawi, że nie będę mogła się od niego oderwać.
I ten sernik to ma! Cały czas się zastanawiam, co to właściwie jest. Upieczony na twarogu, z dodatkiem kwaskowatych wiśni, wspaniale współgrających z karmelowym wierzchem i chrupiącymi pestkami słonecznika. Też byłam zdziwiona ich dodatkiem, ale okazało się, że pasują tu idealnie. Jak tylko zobaczyłam przepis w gazetce Pieczenie jest proste, nr 2/2007 wiedziałam, że muszę to zjeść. I cóż... Na wykonanie czekał półtora roku. Nie wiem, dlaczego tyle zwlekałam. Teraz na szczęście mam mocne postanowienie poprawy, i w końcu się za niego wzięłam. 

Najlepsi Sąsiedzi zaszczycili nas wczoraj wizytą, i sernik zniknął nawet nie wiem kiedy. To chyba najlepsza rekomendacja.

Serowiec crunchy




Składniki:
(tortownica o średnicy 24 cm)

spód:
  • 155 g ciastek digestive
  • 60 g masła

masa serowa:
  • 500 g twarogu dwukrotnie mielonego
  • 4 jajka
  • sok z 1 cytryny
  • 100 g cukru
  • 100 g śmietany kremówki (38%)
  • 1 opakowanie (40 g) budyniu waniliowego
  • 200 g suszonych wiśni

wierzch:
  • 50 g masła
  • 50 g cukru
  • 100 g śmietany kremówki (38%)
  • 100 g pestek słonecznika

Cukier rozpuścić w maśle. Wlać kremówkę, zagotować. Wsypać słonecznik, wymieszać i ostudzić.

Wiśnie namoczyć w gorącej wodzie.

Masło rozpuścić i przestudzić.
Ciastka dokładnie pokruszyć, wymieszać z masłem aż do otrzymania konsystencji mokrego piasku.
Spód tortownicy wyłożyć folią aluminiową.
Masę ciasteczkową ugnieść dłonią na dnie. Wstawić do lodówki na czas przygotowania masy serowej.

Twaróg zmiksować z sokiem z cytryny, cukrem, kremówką i budyniem (proszkiem). Po jednym wbijać jajka, dokłądnie miksując po każdym dodaniu. 
Wiśnie odcisnąć, dodać do masy serowej i delikatnie wymieszać łyżką.

Masę wylać na przygotowany wcześniej spód. Na wierzch delikatnie wyłożyć słonecznik (tak, żeby nie zapadł się w ser).

Piec w 170 st. C. przez 60 minut.
Wystudzić w uchylonym piekarniku.
Podawać schłodzony lub w temperaturze pokojowej.

Smacznego!



Oczywiście nie byłabym sobą, jakbym tego i owego nie zmieniła. Nie ubijałam osobno białek (bo było już późno i mi się nie chciało, poza tym nie bez znaczenia był fakt, że musiałabym myć jeszcze jedną miskę), zamiast wiśni ze słoika dałam suszone (choć myślę, że nawet mrożone świetnie się sprawdzą - tylko w Danii takie ciężko znaleźć), za to zrobiłam w tortownicy o średnicy 24 cm, zgodnie z instrukcją, i wydaje mi się, że lepiej byłoby wziąć mniejszą, bo ciasto wyszło nieco za niskie (albo się tylko czepiam).

Z przyjemnością też chciałabym nadmienić, że przepisy z bloga będą się wyświetlać na stronie Piekarzynek - Rynn, dziękuję za tak sprawne działanie.

czwartek, 7 kwietnia 2011

Trochę słońca

Pomarańcza. Słodka, pomarańczowa kula. Namiastka słońca w pochmurne dni. I chociaż zawsze przede wszystkim będzie mi się kojarzyła z Bożym Narodzeniem, nie pogardzę nią, kiedy za oknem szaro. 
Kupiłam półtora kilo i nie bardzo wiedziałam, co zrobić z tym szczęściem. Przeglądałam gazety i książki, i w końcu w Ciastach słodkich i wytrawnych z serii Biblioteczka Poradnika Domowego natknęłam się na słoneczną tartę. Tak, coś mnie do tego rodzaju ciast ciągnie ostatnio. Poznaję kruche ciasto, szukam najlepszego przepisu, eksperymentuję z wypełnieniami. Tym razem trafiłam w dziesiątkę - pyszny, oryginalny krem świetnie współgra z cytrusami. Bardzo nam smakowało.

Tarta z pomarańczami



Składniki:
(forma do tarty o średnicy 28 cm)

ciasto:
  • 300 g mąki
  • 200 g zimnego masła
  • 2 łyżki zimnej wody
  • 1/4 łyżeczki soli

krem:
  • 225 ml mleka
  • 2 łyżki cukru waniliowego
  • 2 żółtka
  • 170 g cukru
  • 4 łyżeczki mąki ziemniaczanej
  • 150 g miękkiego masła

dodatkowo:
  • 3 pomarańcze

Mąkę przesiać. Dodać pokrojone w kostkę masło i sól, zagnieść. Wlać wodę, szybko uformować kulę, szczelnie zawinąć w folię i schować do lodówki na 1-2 godziny.

Mleko zagotować z cukrem waniliowym.
Jedno żółtko ubić na puszystą jasną masę z 3 łyżkami cukru, wsypać 2 łyżeczki mąki ziemniaczanej, zmiksować. Wąskim strumieniem wlewać gorące mleko, nie przerywając miksowania.
Całość przelać z powrotem do garnuszka, podgrzewać na małym ogniu aż masa zacznie gęstnieć. Zdjąć z palnika, ostudzić.

Pomarańcze obrać i pokroić w 3-4 mm plastry.

Masło utrzeć z pozostałym cukrem, dodać drugie żółtko i resztę mąki ziemniaczanej. Cały czas miksując, po łyżce dodawać ostudzoną masę budyniową. 

Ciastem wylepić formę. Gęsto ponakłuwać widelcem.

Podpiec 10 minut w 200 st. C.
Nieco przestudzić.

Na spód wyłożyć krem, na wierzchu ułożyć plastry pomarańczy.

Piec 30 minut w 200 st. C.
Ostudzić.

Smacznego!

A dzisiaj? Nie sądziłam, że głośno to powiem, a tym bardziej napiszę - cieszyłam się z wiatru! Chociaż chciał porwać mi czapkę z głowy, a Tina była wyjątkowo niezadowolona. Rozgonił chmury i mogliśmy się cieszyć wyjątkowo słonecznym popołudniem. Mam nadzieję, że będzie coraz lepiej! Wam też życzę słonka. Albo przynajmniej słonecznej tarty.

wtorek, 5 kwietnia 2011

Dawno, dawno temu...

... jakieś dwa tygodnie temu, upiekłam ciasto. Bardzo smaczne - soczyste jabłka z delikatną nutą kardamonu zamknięte między dwoma warstwami kruchego ciasta. Słodkie, ale nie przesłodzone. Bardzo szybko znikające - na rano uratowałam jeden malutki kawałeczek do zdjęcia. Przepis zapisałam w notatniku z poczynionymi zmianami, zdjęcia zgrałam na laptopa, wszystko przygotowane do wpisu. Tyle, że... Od wczoraj szukam źródła. Przejrzałam całkiem sporą ilość potencjalnych - i nic. Nie mogę sobie przypomnieć, skąd wzięłam przepis. Wiem, że z jakiejś gazety, ale nie pamiętam, z której konkretnie. Mimo wszystko doszłam do wniosku, że takim smakołykiem należy się podzielić. A jak już uda mi się odszukać ten numer, po prostu uzupełnię wpis. 
Cóż... 

Jedyny problem miałam z kruchym ciastem - wyszło tak lepkie, że nijak nie dało się rozwałkować. Dlatego zamiast przykryć jabłka rozwałkowanym płatem, po prostu starłam na wierzch ciasto. I tak smakowało.
Polecam.

Kruche ciasto z jabłkami



Składniki:
(forma 21x21 cm)

ciasto:
  • 250 g mąki
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 125 g zimnego masła
  • 60 g cukru
  • 1 jajko
  • 1 łyżka mleka

dodatkowo:
  • 4 jabłka
  • 1 łyżeczka kardamonu
  • 2 łyżki cukru pudru

Do miski przesiać mąkę z proszkiem. Wkroić zimne masło, ugnieść palcami do konsystencji bułki tartej. Dodać cukier i wymieszać. Wlać jajko roztrzepane z mlekiem, szybko zagnieść gładkie ciasto. Uformować kulę i schłodzić w lodówce przez 30 minut.

Schłodzone ciasto podzielić na pół. Jedną część włożyć do zamrażarki, drugą wylepić formę. Ciasto w formie gęsto ponakłuwać widelcem.

Podpiec w 180 st. C. przez 10 minut.

Jabłka obrać, usunąć gniazda nasienne, pokroić w cienkie plasterki.
Wyłożyć na podpieczone ciasto, posypać cukrem pudrem wymieszanym z kardamonem. Na wierzch zetrzeć ciasto z zamrażarki.

Piec w 180 st. C. 40-45 minut, do zezłocenia.

Smacznego!

Mój Mężczyzna ma ostatnio fazę na piosenkę. Tutaj możecie jej posłuchać. Mi się też zaczęła podobać - jestem na etapie próby zrozumienia więcej, niż vi vil ha’ mere sjus...


PS Jednak będę mogła dzisiaj spać zupełnie spokojnie. Natchnęło mnie, żeby zajrzeć do Dań słodkich, a tam co...? Zaginiony przepis! Z czystym sumieniem podaję właściwie źródło, i idę wygodnie się ułożyć w objęciach Morfeusza.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Spełniam życzenia

W poprzednim wpisie delikatnie zasugerowałam, co mam zamiar przygotować. Nie, nie zajęło mi to aż czterech dni. Ale łatwo nie było...
W czwartek po powrocie z pracy dzielnie zabrałam się za ciasto. Parzone, jak na karpatkę - którą robiłam swego czasu często, na początku mojej przygody kulinarnej. Zawsze wychodziła idealna, a jedynym sekretem był fakt, że przygotowywałam ją... Z paczki. I wcale się tego nie wstydzę! Eksperymenty z gotowcami zachęciły mnie do dalszych, samodzielnych prób. Bez nich z pewnością w tej chwili nie potrafiłabym upiec sobie bułek na śniadanie.
Wracając do tematu - myślałam, że z eklerkami będzie równie łatwo. A tu klapa. Pierwsze dwie próby okazały się całkowitą porażką. Ciastka owszem, urosły, żeby chwilę po wyjęciu z piekarnika spektakularnie opaść. Do tej pory nie mam pojęcia, co robiłam źle. Zniechęcona, trzecią próbę odłożyłam na dzień następny. Korzystając z tego samego przepisu otrzymałam wyrośnięte, puste w środku, chrupiące, delikatne eklerki! Na czym polega sekret? Nie wiem. Po prostu w końcu się udały. I zniknęły w mgnieniu oka. Cóż, nie jest to żadne arcydzieło, ale z pewnością podejmę kolejne próby. Teraz może być już tylko lepiej, prawda...?

Ciasto parzone jest kapryśne, ale przy odpowiedniej dawce cierpliwości w końcu się uda. Wydaje mi się, że po prostu trzeba je wyczuć. I oczywiście dogadać się z piekarnikiem - różnica w długości pieczenia między różnymi modelami może być całkiem spora. 

Skorzystałam z przepisu z Ciast. Coraz bardziej lubię tą książkę.

Eklerki z bitą śmietaną




Składniki:
(na 10-12 sztuk)
ciasto:

  • 75 g masła
  • 250 ml wody
  • 125 g mąki
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 4 jajka
masa:

  • 400 ml śmietany kremówki (38%)
  • 1,5 łyżki cukru waniliowego
  • 1,5 łyżeczki ekstraktu z pomarańczy
dodatkowo:

  • 95 g ciemnej czekolady (70%)
  • 2 łyżki śmietany kremówki (18%)
Masło zagotować z wodą. Kiedy całkowicie się rozpuści, wsypać przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia oraz solą i mieszać łyżką, aż masa nie zacznie odchodzić od ścianek garnuszka. Ostudzić.
Do zupełnie chłodnej masy wbijać po kolei jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. 
Gotową masę wykładać łyżką lub szprycą na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, formując podłużne eklerki (9x3 cm) i zachowując odstępy między nimi.

Piec 25-30 minut w 210 st. C.
Jeszcze ciepłe przekroić wzdłuż na pół.
Ostudzić.

Kremówkę ubić z dodatkiem cukru waniliowego. Pod koniec wlać ekstrakt. 
Gotową masą przełożyć eklerki.
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej z kremówką.
Polać przełożone ciastka.

Smacznego!



Swoją drogą - eklerki zawsze kojarzyły mi się z kremem budyniowym, a ptysie z bitą śmietaną. Ale skoro życzenie zostało dokładnie sprecyzowane, nie pozostało mi nic innego, jak się dostosować. Czy to nadal prawdziwe eklerki? Nie mam pojęcia. Grunt, że są pyszne.

Kiedy zobaczyłam żonkile, nie mogłam sobie odmówić przyjemności zakupu. Żółciutkie, słonecznią się w szklance na stole. I nie umiem się nie uśmiechnąć, kiedy chociażby przypadkiem, na nie zerkam.