poniedziałek, 7 grudnia 2015

Zimowe babeczki

Nigdy bym nie pomyślała, że powiem kiedyś na głos: Jak miło było wstać tak późno w wolny dzień! o godzinie... Siódmej rano! Tak, tak, chyba powoli zaczynam się przyzwyczajać do pobudek o nieludzkich porach. gdy jedyne, co słychać, to przeraźliwy szum wiatru.
A dzisiaj, gdy zaczęłam mój spóźniony weekend, pogoda postanowiła nas porozpieszczać. Po trzech dniach niemal huraganów, gdy ogromna choinka w centrum przeleciała kilkadziesiąt metrów, z dachów spadły niezliczone dachówki, a wielkie drzewa straciły kilka ciężkich konarów, wiatr ustał, słońce, choć nieco zamglone, świeci niestrudzenie, a temperatura oscyluje w okolicach dziesięciu stopni. Spacer z Ptysią był prawdziwą przyjemnością; choć w parku wszystko podmokło, a gigantyczne kałuże grożą utopieniem nieostrożnym, małym pieskom, jest przyjemnie i ciężko uwierzyć, że wczoraj minęła już druga adwentowa niedziela.
Jednocześnie świętowaliśmy wczoraj Mikołajki, ulubiony dzień wszystkich grzecznych dzieci. W butach, skarpetkach i na parapetach można było znaleźć drobne upominki zostawione przez pomocników Świętego.

A Wy? Byliście w tym roku grzeczni...?

W Danii nie ma Mikołajek; jest za to inny radosny zwyczaj: podarunkami należy się obdarowywać w każdą adwentową niedzielę. Materialiści z pewnością teraz lekko pozazdroszczą. My w tym roku zrobiliśmy sobie jeden duży, adwentowy prezent: dwa komplety szklanek z podwójnymi ściankami, o których marzyłam od dawna, a które i C. bardzo się zawsze podobały. Teraz zastanawiam się, co by tutaj przygotować, żeby w nich ładnie wyglądało... Szczerze mówiąc, mam już kilka pomysłów, ale na razie ciii...

Dzisiaj mam dla Was urocze małe babeczki w zimowej wersji. Z dużą ilością suszonej żurawiny, pachnące masłem, miodem i cynamonem, z bajecznie pyszną, czekoladowo-miodową polewą. Ona nadaje im rewelacyjnego smaku, nie rezygnujcie z niej więc!
Oczywiście, zamiast małych babeczek, można upiec jedną większą. 

Przepis od niezawodnej Doroty.

Zimowe babeczki z miodem i żurawiną


Składniki:
(na 6 średniej wielkości babeczek)
  • 150 g miękkiego masła
  • 55 g jasnego brązowego cukru
  • 3 jajka
  • 90 g płynnego miodu
  • 65 g melasy
  • 65 ml mleka
  • 255 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 1 łyżezka sody oczyszczonej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 150 g suszonej żurawiny

polewa:
  • 1 łyżka wody
  • 65 g miodu
  • 60 g ciemnej czekolady (75%)

Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Wlać miód i melasę, cały czas miksując.
Mąkę przesiać, wymieszać z cynamonem, proszkiem i sodą. Partiami dodawać do ciasta na zmianę z mlekiem, miksując na najniższych obrotach miksera, tylko do połączenia składników. Na koniec dodać żurawinę, wymieszać łyżką.

Masę przełożyć do wysmarowanej masłem formy na babeczki.

Piec w 160 st. C. przez 25-35 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić.

Czekoladę posiekać. Miód z wodą zagotować, zalać czekoladę, wymieszać do jej rozpuszczenia. Polewę przestudzić, gęstniejącą polać babeczki.
Odstawić do zastygnięcia polewy.

Smacznego!

Ja tymczasem zakasuję rękawy, i zabieram się za pieczenie pierniczków. Ostatnio nie mogę na nic znaleźć czasu, a wałkowanie i wykrawanie, choć szalenie relaksujące i przyjemne, jest też dość czasochłonne... Wolny dzień jest więc idealny na nadrobienie zaległości!

czwartek, 3 grudnia 2015

Sernik kasztanowo-krówkowy. Najlepszy!

W ciągu tygodnia, jak zwykle, brakuje mi czasu i chęci na pisanie długich postów. Generalnie, przesiadywanie przed laptopkiem zdecydowanie straciło na atrakcyjności ostatnimi czasy. Zamiast tego, wolę się umościć na kanapie z ciekawą powieścią, którąś z książek kulinarnych bądź świątecznymi wydaniami magazynów, które zdarza mi się kupować. Albo w ogóle bez niczego, najlepiej ze świątecznymi piosenkami w tle i zapaloną pierwszą świecą adwentową. Ptysia wciska mi nos pod pachę, nucę sobie cicho, żeby radio nie czuło się samotne, i po prostu delektuję się wolną chwilą. Nie mam ich ostatnio wiele, więc staram się je celebrować najlepiej, jak potrafię. 
Komputer poczeka...

Mimo wszystko, po zjedzeniu jednego kawałka tego sernika odczułam nieodpartą potrzebę natychmiastowego podzielenia się przepisem. Dlaczego? Bo jest to, bezsprzecznie, najlepszy sernik, jaki zdarzyło mi się jeść! Nie chwalę się i nie popadam w samozachwyt - to zupełnie obiektywna opinia, potwierdzona przez współkonsumentów. 

Krem kasztanowy z pewnością nie nadaje się do wyjadania łyżeczką ze słoiczka, bo jest po prostu za słodki. Ale w masie serowej nabiera zupełnie nowego charakteru; słodycz zostaje złagodzona, a na pierwszy plan wysuwa się delikatny, kasztanowy smak. Można już na tym poprzestać, ale ja proponuję ozdobić wierzch musem krówkowym - najprostszym, z trzech zaledwie składników. Jest słodziutki i leciutki jak chmurka, idealnie komponuje się z kremową masą serową.
Całość upiekłam na spodzie z ciasteczek oreo, a wierzch udekorowałam prostym, ale efektownym wzorkiem i kandyzowanymi kasztanami. Te możecie pominąć bez większej szkody dla smaku; są elementem ozdobno-szpanerskim; ciekawostką, którą być może ciężko kupić, a jestem też pewna, że nie wszystkich zauroczą. 

Co innego sernik. To sernikowe spełnienie najskrytszych marzeń: smak, konsystencja, delikatny karmelowy zapach. Nie można mu się oprzeć!

Może ktoś przygotuje taki na Święta albo Sylwestra...? Polecam Wam go ogromnie!

Sernik kasztanowo-krówkowy


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 18 cm)

spód:
  • 100 g ciasteczek oreo (z nadzieniem)
  • 45 g ciastek digestive
  • 25 g masła
masa serowa:
  • 300 g serka kremowego
  • 100 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 jajka
  • 250 g kremu kasztanowego
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
mus krówkowy:
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 250 g masy kajmakowej z puszki
  • 3 listki żelatyny
dodatkowo:
  • 25 g masy kajmakowej z puszki
  • 4 kandyzowane kasztany
Masło rozpuścić, przestudzić.
Ciasteczka razem z kremem pokruszyć, dodać masło, wymieszać.
Masę ciasteczkową ugnieść na dnie tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 10-12 minut.
Przestudzić.

Serek, kremówkę, jajka, krem kasztanowy i ekstrakt zmiksować na gładką masę, tylko do połączenia składników. Przelać na podpieczony spód.

Piec w 180 st. C. przez 10 minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 140 st. C. i piec jeszcze 50-60 minut, aż wierzch będzie ścięty.

Ciasto ostudzić w piekarniku, a następnie wstawić do lodówki.

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
Kremówkę ubić na sztywno.
50 g kajmaku podgrzać, dodać odciśniętą żelatynę, wymieszać, aż żelatyna całkowicie się rozpuści. Dodać masę do pozostałego kajmaku, dokładnie wymieszać. Następnie partiami dodawać kremówkę, delikatnie mieszając łyżką.

Mus wyłożyć na sernik. 
Pozostały kajmak przełożyć do woreczka cukierniczego, odciąć końcówkę, tworząc mały otwór. Wycisnąć w równych odległościach równoległe paski na cieście. Następnie w poprzek przeciągać wykałaczką, raz w jedną, a raz w drugą stronę.

Schłodzić przez noc w lodówce.
Przed podaniem udekorować kandyzowanymi kasztanami.

Smacznego!


Pieję nad nim z zachwytu, ale nie bez powodu. 
Już nic więcej nie napiszę; idę spałaszować kolejny kawałek.

wtorek, 1 grudnia 2015

Liofilizowane jeżyny w ciasteczkach

Czy możecie uwierzyć, że pierwsza niedziela Adwentu już za nami...? Ten rok pędzi jak szalony, na mecie rozbije się z hukiem - jestem pewna. 

Zgodnie z tradycją, zeszły tydzień został spędzony na sprzątaniu. Wyrazy uznania dla C.; to on w tym roku wykonał lwią część pracy. Ja ciągle jestem nieogarnięta i zmęczona, sił na domowe prace brakuje mi nieustannie. Chłopak jednak stanął na wysokości zadania - pucował, szorował, odkurzał i zamiatał. Efekt tego był taki, że gdy w niedzielę wróciłam do domu, wszystko błyszczało, a na stole czekały rzędami ustawione świąteczne krasnale i inne dekoracje, czekające na odpowiednie zaaranżowanie. Gdy więc dzisiaj piszę te słowa, otaczają mnie Mikołaje, bałwanki, elfy, świeczuszki, dwa renifery (które były prezentem z okazji znalezienia praktyk) oraz świąteczne puszki (w części już zapełnione). I choć widok za oknem nijak Świąt na myśl nie przywodzi, ja zamiast herbaty piję kakao i uśmiecham się do siebie. 
To już czas!

W niedzielę pojechaliśmy też z wizytą do rodziców C. Zebrało się nieco szersze grono i w nierównym tempie, lekko fałszując, ale ciesząc się chwilą, śpiewaliśmy (no dobrze; oni śpiewali, a ja jadłam æbleskiver) świąteczne piosenki. Hyggelig, jak mawiają Duńczycy.

Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym nie zabrała ze sobą puszek pełnych ciastek. Furorę zrobiły łakocie z migdałami i... Liofilizowanymi jeżynami. Tak, tak, takie cuda.

Przepis znalazłam na stronie Kager til kaffen, i od razu mnie zaintrygował. Szukałam czegoś szybkiego i prostego, i te ciasteczka takie właśnie są. Składniki razem miksujemy, formujemy rulonik, chowamy do lodówki na czas, którego potrzebujemy na sprzątanie, kąpiel, wyjście z psem (niepotrzebne skreślić), a potem kroimy w plasterki i pieczmy. Betka! Jednak interesująco zaczyna się robić w momencie, gdy bliżej przyjrzymy się składnikom. Migdały są chrupiące, pyszne i świąteczne, ale to liofilizowane owoce są magicznym składnikiem. W oryginale autorka przepisu dodawała do ciasta orzechy lub owoce, ja postanowiłam połączyć je razem. Maliny zmieniłam na jeżyny nie z premedytacją, ale dlatego, że tych pierwszych zabrakło w szufladzie. Wyszło pysznie! Ciasteczka są chrupiące, lekko sypkie, z kwaśnymi nutami jeżyn. Coś wspaniałego!

I nawet brat C. wyjadał je z puszki, co zdecydowanie coś znaczy, bo według niego poza lukrecją słodycze mogłyby nie istnieć.

Ciasteczka z jeżynami i migdałami


Składniki:
(na 50 sztuk)
  • 150 g miękkiego masła
  • 185 g mąki pszennej
  • 60 g cukru
  • 1 łyżeczka cukru waniliowego
  • 100 g płatków migdałowych
  • 2 łyżki liofilizowanych jeżyn

dodatkowo:
  • 2 łyżki cukru

Masło utrzeć z cukrem i cukrem waniliowym na puszystą, jasną masę. Partiami dodawać przesianą mąkę. Następnie dodać migdały i jeżyny, wymieszać dłońmi.

Z ciasta uformować wałeczek o średnicy 3 cm, obtoczyć w pozostałym cukrze. Zawinąć w folię spożywczą, schłodzić w lodówce przez 1 godzinę (można przez noc).

Schłodzone ciasto pokroić w plastry grubości 3-4 mm. Układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia w niewielkich odstępach.

Piec w 180 st. C. przez 10-13 minut.
Ostudzić.

Smacznego!

I tak, mi też pomysł z dodaniem liofilizowanych owoców do ciastek wydał się nieco dziwny... Ale spróbujcie sami; jestem pewna, że będziecie zachwyceni!

poniedziałek, 30 listopada 2015

Smak Danii: lukrecja

Nie wiem, jak sprawa wygląda w innych krajach skandynawskich, ale w Danii lukrecja stoi na najwyższym piedestale. Kochają ją wszyscy rdzenni Duńczycy, których ulubionym zajęciem jest podsuwanie jej niczego nieświadomym obcokrajowcom i obserwowanie ich reakcji. A są one różne: od polubienia i zaciekawienia nowym smakiem, poprzez grzecznościowe przełknięcie z mniej lub bardziej zbolałą miną, aż po natychmiastowe wyplucie bez zważania na otoczenie. Lukrecja bowiem to bardzo charakterystyczna rzecz; kocha się ją albo nienawidzi. Nie ma nic pomiędzy.

Odmian lukrecji jest całe mnóstwo: od delikatnych i słodkich, aż po niesamowicie intensywne i ostre. Bardzo charakterystyczne są lukrecjowe cukierki obtoczone w soli; czasem nawet najwięksi fani lukrecji nie dają im rady. 
Ja rozróżniam dwa rodzaje: ten, który samym zapachem sprawia, że robi mi się słabo i drugi, który dam radę przełknąć z miną tylko troszkę kwaśniejszą od cytryny. Choć mieszkam tu już całkiem długo, nie potrafię się do lukrecji przekonać. Od czasu do czasu robię próby (smak ponoć zmienia się co siedem lat), ale póki co - bezowocne. To znaczy: nadal jej nie cierpię.

W domu jednak mam zapas. Szalona, pomyślicie. Nic z tych rzeczy! Po prostu C., jako rasowy Duńczyk, za lukrecją przepada, tak jak i reszta jego rodziny. Od czasu do czasu robię więc im przyjemność, i przygotowuję jakieś lukrecjowe smakołyki (dla mnie to nadal oksymoron). Sama też próbuję; kończy się na malutkim gryzku i wypiciu duszkiem kubka herbaty,

Tym razem zainspirowały mnie ciasteczka, które pieczemy w pracy. Całymi godzinami wkładam zgrabne ruloniki do specjalnej maszyny, która tnie je na cieniutkie plasterki. Następnie układam je na blasze, żeby później z piekarnika mógł wydobyć się całkiem przyjemny zapach. Zachęcona, postanowiłam spróbować w domu.
Przepis znalazłam na blogu Rikke i od razu mi się spodobał, bo efekt końcowy przypomina to, co otrzymuję w pracy. Zabrałam się do pieczenia, delikatnie tylko zmieniając proporcje. No i wałeczek uturlałam troszkę za gruby; moje ciasteczka wyszły dość spore. Okazało się jednak, że dla fanów lukrecji to nie problem. Znikały szybciutko, jedno po drugim, a z gardeł dobiegały odgłosy zadowolenia. 

Ciasteczka mają śliczny, karmelowy kolor, a smak lukrecji jest raczej stonowany. Wspaniale komponują się tu słodko-kwaśne żurawiny; w dodatku pięknie wyglądają. To opinia jedzących; ja ugryzłam kęsik, przełknęłam i stwierdziłam, że do tej puszki zaglądać nie będę.

Jeśli nie lubicie lukrecji, zamieńcie ją na cukier waniliowy (w mniejszej ilości, rzecz jasna).
Albo po prostu upieczcie inne ciasteczka...

Ciasteczka lukrecjowe z żurawiną


Składniki:
(na 40-45 sztuk)
  • 250 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 3 łyżki lukrecji w proszku
  • 65 g suszonej żurawiny
  • 185 g zimnego masła
  • 200 g cukru trzcinowego
  • 1 jajko
Mąkę przesiać, wymieszać z lukrecją i cukrem. Dodać masło, posiekać. Wbić jajko, szybko zagnieść ciasto. Na końcu dodać żurawinę, połączyć.

Z ciasta uformować wałeczek o średnicy 3-4 cm, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez minimum 1 godzinę (można przez noc).

Schłodzone ciasto odwinąć z folii, pokroić na plastry grubości 3-4 mm. Układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia w niewielkich odstępach.

Piec w 180 st. C. przez 8-10 minut.

Smacznego!

Przepis, rzutem na taśmę, dorzucam do akcji Mopsika. Bo czy może być coś bardziej skandynawskiego, niż lukrecja...?

Kuchnia skandynawska 2015

niedziela, 29 listopada 2015

Skandynawski biszkopt z jabłkami

Tej jesieni zapomniałam o szarlotkach. Nie wiem, jak to się stało. We wrześniu ciągle jeszcze żyłam letnimi owocami: jeżynami, malinami, morelami. Później na ambicję weszły mi śliwki; tak mało z nimi piekę, że postanowiłam to zmienić i wykorzystać sezon, jak tylko się da. Sięgałam też po gruszki i egzotyczne granaty, aż wreszcie nagle obezwładnił mnie zapach cynamonu, więc przygotowałam przyprawę do piernika i zaczęłam planować, jakie ciasteczka upiekę do świątecznych puszek...
Jabłka jadam niemal codziennie, bo po prostu bardzo je lubię, a właśnie jesienią są najsmaczniejsze. Ale żeby zagnieść ciasto na szarlotkę i wykorzystać kilka sztuk w ten sposób, jakoś nie przyszło mi do głowy. Gdy więc Ania podrzuciła przepis na ciasto z jabłkami, poczuwszy wyrzuty sumienia, zabrałam się do działania.

Tutaj chciałabym pozwolić sobie na małą dygresję. Ostatnie posty były krótkie i konkretne, więc mała odmiana nikomu nie zaszkodzi (a już z pewnością nie mi, bo pomysły na posty kłębią się w mojej głowie niczym chmury na jesiennym niebie, tylko czasu, aby je spisać, brakuje).
W każdym razie: przepis pochodzi z książki Trine Hahnemann Scandinavian baking. Loving baking at home, która bardzo, ale to bardzo mi się podoba. Gdy więc kilka dni temu zaczęłam szukać promocji na Amazonie (słynny Black Friday mnie nie ominął), z niemal rozpaczą zauważyłam, że cena tej pozycji znacząco przekracza limit, który sobie postawiłam (nie kupię nic, co będzie kosztowało więcej niż pięć funtów!). Oczywiście, postanowienie delikatnie nagięłam dla Nigelli za sześć i nieco mocniej dla herbaty matcha w intensywnie zielonym kolorze (nie napiszę, za ile...). No ale... Black Friday jest tylko raz w roku, prawda...?
Cóż, mój portfel (i C.) pewnie się cieszą...

Wracając do ciasta: wyszło bardzo dobre. Szczerze mówiąc, nie powaliło mnie na kolana (ale o książce nadal marzę), bo to w końcu tylko biszkopt ze śmietaną, ale jabłka nadały mu wilgoci, a wierzch z chrupiącymi orzechami naprawdę przypadł mi do gustu. Nie miałam w domu alkoholu sugerowanego w przepisie, więc użyłam starego, dobrego rumu. Pasuje; pamiętajcie tylko, by nasączyć blaty równomiernie; mi trafił się naprawdę mocno rumowy gryz...

Ciasto polecam fanom biszkoptów i tym, którym potrzebne jest bezpieczne ciasto, które wszystkim będzie smakować. Nie zawiedziecie się.
Poza tym wpisuje się w kanon modnych ostatnio naked cake; jeśli więc podążacie za trendami, upieczcie koniecznie!

Jesienny biszkopt z jabłkami i orzechami


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 18 cm)

biszkopt:
  • 3 jajka
  • 125 g cukru
  • 100 g mąki pszennej
  • 25 g mąki ziemniaczanej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 15 g płatków z orzechów laskowych

nasączenie:
  • 90 ml ciemnego rumu

krem:
  • 300 ml śmietany kremówki (38%)
  • 250 g jabłek
  • 100 g płatków z orzechów laskowych

dodatkowo:
  • 2 łyżki cukru pudru

Mąki przesiać, wymieszać z proszkiem do pieczenia.
Białka ubić na sztywną pianę, pod koniec partiami dodając cukier. Wbić po kolei żółtka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Na końcu partiami dodawać mąkę, miksując na najniższych obrotach miksera.

Dno formy wyłożyć papierem do pieczenia. Wyłożyć ciasto, wyrównać powierzchnię. Posypać płatkami orzechowymi.

Piec w 160 st. C. przez 45 minut.
Wystudzić w piekarniku.
Odstawić na noc.

Następnego dnia ciasto przeciąć w poziomie na 3 blaty.

Jabłka obrać, zetrzeć na tarce o dużych oczkach, lekko odcisnąć.
Kremówkę ubić na sztywno. Wymieszać z jabłkami i orzechami.

Na paterze ułożyć spodni blat ciasta, nasączyć połową rumu, wyłożyć połowę kremu. Przykryć drugim blatem, nasączyć pozostałym rumem, wyłożyć resztę kremu. Przykryć ostatni blatem (z orzechami). Wyrównać brzegi ciasta.

Schłodzić w lodówce 30-60 minut.
Przed podaniem oprószyć cukrem pudrem.

Smacznego!


Przepis dodaję do skandynawskiej akcji Mopsika. Mam przygotowany jeszcze jeden, ale nie jestem pewna, czy zdążę go jutro opublikować...
Na liście zakupów znalazł się ulubiony składnik Duńczyków. Zgadniecie jaki...?

Kuchnia skandynawska 2015

sobota, 28 listopada 2015

Ciasto z dynią i świeżą żurawiną / Z dynią

Dynia to dla mnie pękata królowa jesieni, a świeża żurawina - nieomylny znak zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Tę pierwszą uwielbiam za neutralny, delikatny smak, który pasuje niemal do wszystkiego; cudowne kolory - od bladożółtego, przez krem i aż po intensywny pomarańcz, i za możliwość wycinania z niej lampionów na Halloween. Żurawina z kolei zdobyła moje podniebienie swym lekko cierpkim smakiem, a w oko wpadła dzięki wyjątkowej barwie. Nie potrafię się oprzeć ani jednej, ani drugiej.

W końcu uderzyło mnie, że będą dla siebie doskonałym towarzystwem. Dorzuciłam jeszcze białej czekolady dla zrównoważenia smaku żurawin, i muszę przyznać, że wyszło mi coś niesamowicie pysznego. Cudownie wilgotne, o pięknym kolorze ciasto, naszpikowane kwaśnymi żurawinami i słodkimi kawałkami białej czekolady. Całość pod polewą z tej ostatniej, żeby wyglądało już troszkę świątecznie... Dodałam też odrobinę tonki - pięknie pachnie i nadaje ciastu zupełnie wyjątkowego, subtelnego aromatu. Jeśli jej nie macie, łyżeczka ekstraktu z wanilii będzie w sam raz.

Ciasto dyniowe z białą czekoladą i żurawiną


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 18 cm)
  • 200 g musu z dyni
  • 115 ml oleju
  • 3 jajka
  • 1 starte ziarno tonki
  • 180 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 100 g cukru
  • 100 g białej czekolady
  • 150 g świeżej żurawiny
polewa:
  • 100 g białej czekolady
  • 50 ml śmietany kremówki (38%)
Jajka roztrzepać, dodać mus z dyni oraz olej. 
Do drugiej miski przesiać mąkę, dodać proszek, sodę i cukier.
Wlać mokre składniki do suchych, wymieszać łyżką tylko do ich połączenia. Dodać żurawinę i posiekaną czekoladę, połączyć.

Masę przelać do formy wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 40-50 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić.

Kremówkę zagotować. Zalać nią posiekaną czekoladę, wymieszać aż do jej rozpuszczenia.
Polewą polać ostudzone ciasto, odstawić do jej całkowitego zastygnięcia.

Smacznego!

Dziś znów na szybko; sama bowiem nie wiem już, w co ręce wkładać... Gorący, przedświąteczny okres powoli się rozkręca, a ja mam oczywiście mnóstwo innych rzeczy na głowie. 
Ale czego się nie robi, żeby spełnić marzenia... Szczególnie, gdy świąteczne piosenki właśnie do tego zachęcają.

Przepis dodaję do konkursu, w którym można wygrać książkę Moje wypieki. Wielki powrót Doroty Świątkowskiej.

Moje wypieki. Wielki powrót

czwartek, 26 listopada 2015

Wyjątkowe ciasto marchewkowe. Ze śliwkami

Po śniegu nie zostało ani śladu. Słupek rtęci znów radośnie podskoczył powyżej zera, i to o całe osiem kresek. Jeśli spojrzeć w błękitne, bezchmurne niebo, można się pomylić i sięgnąć po letnią sukienkę. Wystarczy jednak tylko spuścić wzrok nieco niżej; na ogołocone z liści korony drzew, na chodniki ciągle zasłane grubą warstwą podmokłych liści, na ludzi w zimowych płaszczach (choć rozpiętych); od razu wracamy do listopadowej rzeczywistości.

Dzisiaj jeszcze na moment porzucę mój niemal świąteczny nastrój, żeby pokazać Wam ciasto, które przygotowałam już jakiś czas temu. Zapragnęłam ciasta marchewkowego; wiadomo, to najlepsze, co nas może spotkać w pochmurny, jesienny dzień. Zaostrzyłam je imbirem, nadałam czaru kruszonką, ale ciągle czegoś mi brakowało... Sięgnęłam więc po sezonowe, intensywnie fioletowe śliwki. I to był, moi drodzy, strzał w dziesiątkę! Ciasto jest cudownie wilgotne, ale nie mokre, ze słodkimi, rozpływającymi się w ustach, pieczonymi śliwkami i chrupiącą kruszonką. Imbir nadaje całości charakteru. W dodatku ciasto przygotuje się bajecznie prosto: wystarczy zagnieść kruszonkę, wymieszać składniki suche z mokrymi, poukładać na cieście owoce, posypać kruszonką i upiec. Każdy da sobie radę.

Gwarantuję, nikt nie poprzestanie na jednym kawałku!

Ciasto marchewkowo-imbirowe ze śliwkami i kruszonką


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

ciasto:
  • 250 g mąki pszennej
  • 90 g cukru
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 jajka
  • 150 ml mleka
  • 75 ml oleju
  • 150 g marchewki
  • 3-cm kawałek świeżego imbiru
dodatkowo:
  • 350 g śliwek
kruszonka:
  • 55 g mąki pszennej
  • 30 g cukru
  • 1 łyżeczka mielonego imbiru
  • 35 g zimnego masła
Mąkę, cukier i imbir na kruszonkę wymieszać. Dodać masło, posiekać, a następnie rozetrzeć palcami, aż powstanie kruszonka.
Odstawić.

Marchewkę zetrzeć na tarce o drobnych oczkach. Odcisnąć.
Śliwki przekroić na połowy, usunąć pestki.

Mąkę przesiać, wymieszać z cukrem i proszkiem do pieczenia.
Jajka roztrzepać, dodać olej i mleko, wymieszać. Imbir zetrzeć, dodać do masy jajecznej, wymieszać. Dodać marchewkę, połączyć.
Wlać mokre składniki do suchych, wymieszać tylko do połączenia.

Masę przelać do formy wyłożonej papierem do pieczenia. Na wierzchu ułożyć śliwki, rozcięciem do góry. Posypać ciasto kruszonką.

Piec w 180 st. C. przez około 60 minut.
Wystudzić.

Smacznego!

Dziś króciutko, bo choć mam dzień wolny, to całe mnóstwo zadań na mnie czeka. Trzeba upiec kolejne ciasteczka i zacząć myśleć o przedświątecznych porządkach. A muszę szczerze przyznać, że akurat na te najmniejszej nawet ochoty w tym roku nie mam...