środa, 31 grudnia 2014

Szczęśliwego Nowego Roku! I obłędnie kawowe ciasto

Ostatni dzień roku... Czy Wam też ten dwa tysiące czternasty zleciał tak szybko? Bo ja mam wrażenie, że śmignął sprintem przez moje życie, pozostawiając pewien niedosyt. Czuję, że zrobiłam tak mało, choć z drugiej strony muszę przyznać, że był to bardzo miły rok. Rozprawiłam się z tą częścią swojego życia, która mnie nie satysfakcjonowała (praca), skupiłam się na inwestycjach w przyszłość, raczej długofalowych. Skończyłam szkołę językową, i wreszcie podjęłam decyzję dotyczącą tego, co chcę w życiu robić. Próbowałam sił na różnych frontach, z raczej miernym skutkiem. Głównie dlatego, że tak naprawdę mnie to nie interesowało, a jestem z tych osób, które jeśli nie widzą w czymś sensu, szybko się poddają. Jeśli coś nie sprawia mi radości, a w perspektywie mam robienie tego do końca życia - podziękuję tym bardziej. Przez trudniejsze i łatwiejsze okresy, w końcu dojrzałam do decyzji. Wiem, że jest właściwa. I choć jeśli powinie mi się noga, dużo stracę, to jestem gotowa podjąć wyzwanie. Bo może w końcu zdobędę zawód, który będzie mi dawał satysfakcję, którego wykonywanie mnie uszczęśliwi. Lata zajęło mi zrozumienie i odnalezienie pasji, ale teraz już wiem. Nie chcę tego robić na pół gwizdka, z doskoku - chcę się temu poświęcić. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za niecałe cztery lata będę cukiernikiem. Dobrym, mam nadzieję. Poprzeczkę postawiłam sobie wysoko, ale gra jest warta świeczki (skoro już przy starych porzekadłach jesteśmy).

Większych podsumowań i obietnic nie planuję, bo mam zamiar skupić się właśnie na tej jednej, jedynej rzeczy. Jeśli wypali, świat będzie stał przede mną otworem (a przynajmniej tak to sobie wyobrażam).

Dzisiaj mam dla Was ciasto obłędnie kawowe, które znalazłam u Ansi. Idealne na Sylwestra - ilość kofeiny w jednym kawałku pobudzi nawet największego śpiocha do całonocnej zabawy. Moim zdaniem ciasto jest genialne - intensywne w smaku; kruchy, ciasteczkowy spód, kremowa, rozpływająca się w ustach masa i delikatna, leciutka beza - po prostu niebo w buzi. Rzadko to robię, ale do tego przepisu wrócę z pewnością, bo to zdecydowanie to, co Tygryski lubią najbardziej.

Ciasto cappuccino

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

spód:
  • 140 g ciasteczek oreo (z kremem)
  • 1 łyżka kawy rozpuszczalnej (proszek)
  • 25 g masła

krem kawowy:
  • 250 ml mleka
  • 2 łyżki kawy rozpuszczalnej (proszek)
  • 55 g cukru
  • 25 g mąki ziemniaczanej
  • 2 żółtka

beza:
  • 2 białka
  • 100 g cukru

dodatkowo:
  • 1 łyżka kakao

Ciasteczka pokruszyć, wymieszać z kawą. Maśło rozpuścić i przestudzić, wlać do ciasteczek, wymieszać.
Dno tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia. Na to wyłożyć masę ciasteczkową, ugnieść dłonią lub łyżką.

Podpiec w 190 st. C. przez 10-12 minut.
Ostudzić.

Mleko, kawę, cukier i mąkę dokładnie wymieszać w rondelku. Podgrzewać, cały czas mieszając, aż masa zgęstnieje do konsystencji budyniu. Zdjąć z palnika, dodać żółtka, połączyć.Białka ubić na sztywno, pod koniec partiami dodając cukier.Na ostudzony spód wyłożyć krem kawowy, na wierzch bezę. 

Piec w 190 st. C. przez 10-12 minut, aż beza się lekko zrumieni.
Ostudzić, a następnie schłodzić w lodówce przez 2-3 godziny.

Przed podaniem oprószyć kakao.

Smacznego!

Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam wszystkim szczęśliwego Nowego Roku; oby wszystkie plany i marzenia się spełniły, wiosna nadeszła jak najszybciej i ten nowy, dwa tysiące piętnasty, był jeszcze lepszy od swego poprzednika.
Do napisania w przyszłym roku!

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Ciasto z całymi gruszkami o zapachu piernika

I znów ciemno... Strasznie szybko mi dni uciekają, mam wrażenie, że za oknami nieprzerwanie panują ciemności. Może dlatego, że od Wigilii ciągle jest mgliście, zachmurzenie sto procent i od czasu do czasu coś z nieba popaduje... Na szczęście dzień dzisiejszy jest o całe trzy minuty dłuższy od najkrótszego dnia w roku, i teraz już zmierzamy w dobrym kierunku. Będzie coraz jaśniej, coraz więcej słonka (oby!); od razu jakoś optymistyczniej patrzę w przyszłość, jak o tym pomyślę. Co prawda zostały już tylko dwa tygodnie do pierwszego dnia szkoły, i jak myślę o tym, wszystko zaczyna mi w brzuchu jeździć, ale... Może to jednak z podekscytowania, a nie ze strachu...?

Dzisiaj mam dla Was ciasto. Takie sobie wymyśliłam jeszcze przed Świętami, na przywołanie odpowiedniej atmosfery. Zaczęło się od tego, że poszłam do sklepu po żurawinę, a wróciłam z kilogramem gruszek, które były w wyjątkowo zachęcającej przecenie. Stwierdziłam, że jako substytut żurawiny się nadadzą, bo i dlaczego nie...? Po drodze do domu rozważałam różne możliwości; gdy weszłam do kuchni, plan już był gotowy.
Bardzo podobają mi się ciasta z całymi gruszkami, piekłam już raz takie. Są dość proste w wykonaniu, a wyglądają naprawdę rewelacyjnie. Te równo wystające z ciasta ogonki robią duże wrażenie, nie umiem oprzeć się ich urokowi. Chciałam jednak, żeby tym razem ciasto już pachniało świątecznie, dodałam więc do niego odrobinę melasy, przyprawę do piernika i kakao dla koloru, a gruszki ugotowałam w mocno korzennym syropie. Wyszło bosko! Ciasto pachnie fantastycznie, jest mięciutkie i lekko wilgotne od gruszek, smakuje nieco jak piernik, ale ma dużo lżejszą, delikatniejszą konsystencję. Oboje z C. się w nim zakochaliśmy i zjedliśmy szybciutko, czując magię nadchodzących Świąt... Wam polecam takie ciacho na styczeń, świetnie się będzie przy nim wspominało wigilijny wieczór.

Piernikowe ciasto z całymi gruszkami

Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

syrop:
  • 200 g cukru
  • 750 ml wody
  • 1 cytryna
  • 6 ziaren kardamonu
  • 8 goździków
  • 2 gwiazdki anyżu
  • 1 laska cynamonu (o długości 6 cm)
  • 1 łyżeczka mielonego imbiru
  • 1/2 łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
  • 6 ziaren czarnego pieprzu

dodatkowo:
  • 6 gruszek

ciasto:
  • 180 g miękkiego masła
  • 100 g cukru
  • 3 jajka
  • 2 łyżki melasy
  • 180 g mąki pszennej
  • 20 g kakao
  • 1,5 łyżeczki przyprawy do piernika
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 40 ml mleka

Gruszki obrać, nie odrywając ogonków. Wydrążyć od spodu gniazda nasienne.
Cytrynę sparzyć, zetrzeć skórkę do garnuszka, wycisnąć i dodać sok. Wodę, cukier i przyprawy dodać do garnuszka, zagotować. Zmniejszyć ogień, włożyć gruszki. 

Gotować 10 minut, wyjąć gruszki z syropu na papierowy ręcznik. Ostudzić.

Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Wlać melasę, zmiksować.
Mąkę przesiać z kakao, wymieszać z przyprawą do piernika i proszkiem do pieczenia. Partiami dodawać do masy maślanej, miksując na najniższych obrotach miksera. Na końcu wlać mleko, połączyć.

Ciasto przelać do formy wysmarowanej masłem. W ciasto prosto wcisnąć gruszki tak, żeby dotykały dna tortownicy.

Piec w 180 st. C. przez 45-50 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić.

Smacznego!

Zaczęliście już przygotowania do szalonej, sylwestrowej nocy...?

niedziela, 28 grudnia 2014

Świąteczne ciasto z niespodzianką

Gdy jechaliśmy do rodziców C. na Wigilię, było prawie pięć stopni na plusie, a w pewnym momencie C. poprosił o okulary przeciwsłoneczne, bo słońce świeciło mu z uporem prosto w oczy. Krajobraz przypominał marcowe początki wiosny, gdy wszystko powoli budzi się do życia po mroźnej zimie. Niebo obłędnie błękitne, leniwe chmury płynące nisko nad ziemią, no i to obezwładniające wręcz słońce! Jestem pewna, że to była najcieplejsza Wigilia, jaką zdarzyło mi się przeżyć. 
Kiedy więc w pierwsze Święto otworzyłam oczy i za oknem ujrzałam wszystko otulone warstwą (niezbyt grubą, muszę szczerze przyznać) białego puchu, moje zdziwienie nie miało granic. No bo jak to tak...? Taka zmiana w mniej niż dwadzieścia cztery godziny? Od niemal wiosny do typowej zimy...? 

Mogę sobie zadawać dowolną ilość pytań, nie pozostaje mi jednak nic poza zaakceptowaniem faktu dokonanego - przyszła zima. W końcu. Spóźniona o przynajmniej jeden dzień, rozpostarła nad nami swój biały płaszcz. Świat jest cichy, zamarznięty, ulice śliskie, a lodowate powietrze zapiera dech. Nawet Ptysia, puchata jak nigdy, nie ma ochoty na długie spacery - łapki jej marzną widocznie. A ja nie mam nic przeciwko, wolę bowiem siedzieć w domu z kubkiem gorącej herbaty i bezpiecznie, zza okna, podziwiać zimowy krajobraz.

Na przedwigilijne spotkanie przygotowałam ciasto z niespodzianką. Dwoma właściwie. Dawno już zobaczyłam je u Ani, bardzo mi się spodobało. Bo choć okazuje się, że jest banalnie proste w przygotowaniu, to jeśli ktoś nie zna tych kilku kuchennych trików, da się nabrać i otworzy buzię z zaskoczenia. No bo jak to tak...? Ciasto jest całe, niepokrojone, a w środku choinka? Kilka razy musiałam wyjaśniać, jak je przygotowałam, a i tak wszyscy się nim zachwycali. Szczególnie bratanek C., który biegał z nim po całym mieszkaniu, pokazując wszystkim niespodziankę.
Drugą niespodzianką jest dodatek tonki. Dostałam ją od Bei, i cały czas zastanawiałam się, jak ją wykorzystać. Mam kilka pomysłów, szukam też inspiracji, jednak pierwszy wypiek miał być prosty, żebym w pełni mogła poczuć jej smak. Zwykłe, ucierane ciasto wydało się być doskonałym pomysłem. Bea pisze, że tonkę można używać jak wanilię, a przecież takie właśnie babeczki często się z dodatkiem wanilii piecze. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Efekt przeszedł moje oczekiwania! Tonka jest dobrze wyczuwalna, a jej smak... Jest trudny do opisania. Odrobinę waniliowy, taki... Niezidentyfikowany. Nie potrafię jej porównać do niczego innego. Wiem jedno - z pewnością będę jej często używać, bo mnie oczarowała.
Jeśli jednak nie macie dostępu do tonki, możecie zastąpić ją wanilią lub skórką cytrusową. Ciacho też będzie pyszne!

Moje ciasto wyszło bardzo gęste, dolałam więc do niego nieco mleka. Wyszło typowo babkowo-piaskowe, ale nie suche. Znalazło kilku szczerych amatorów. A wygląda... No sami spójrzcie - czy można mu się oprzeć...?

Na Walentynki polecam wersję z oryginału - z czerwonym serduszkiem. Wygląda równie uroczo.

Ucierane ciasto z tonką i choinką

Składniki:
(na keksówkę o wymiarach 22x10 cm)

ciasto zielone:
  • 170 g mąki orkiszowej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/4 łyżeczki tonki w proszku
  • 125 g miękkiego masła
  • 90 g cukru
  • 2 jajka
  • 2 łyżki mleka
  • zielony barwnik w paście
jasne ciasto:
  • 330 g mąki orkiszowej
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki tonki w proszku
  • 250 g miękkiego masła
  • 150 g cukru
  • 4 jajka
  • 60 ml mleka
Najpierw przygotować ciasto zielone:
Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Partiami dodawać przesianą i wymieszaną z proszkiem i tonką mąkę. Wlać mleko, zmiksować. Na końcu dodać barwnik, dokładnie wymieszać.
Ciasto przełożyć do formy wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 40-45 minut.
Ostudzić.

Gdy zielone ciasto ostygnie, wyjąć je z formy i pokroić na kromki grubości 1-1,5 cm. Foremką do ciastek z każdego kawałka wyciąć choinkę.

Przygotować jasne ciasto:
Masło z cukrem utrzeć na puszystą, jasną masę. Po jednym wbijać jajka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Następnie partiami dodawać przesianą i wymieszaną z proszkiem i tonką mąkę. Na końcu wlać mleko, zmiksować. 

Na dno formy wyłożonej papierem do pieczenia wyłożyć cienką warstwę jasnego ciasta. Wcisnąć w nie choinki, jedna przy drugiej. Boki wypełnić jasnym ciastem, najwygodniej za pomocą rękawa cukierniczego. Przykryć również wierzch choinek.

Piec w 180 st. C. przez 45-50 minut, do suchego patyczka.
Ostudzić.

Smacznego!

Cudowna, leniwa niedziela, ostatnia w tym roku... Z każdą chwilą jestem coraz bardziej podekscytowana - zmiany nadchodzą nieubłaganie!

sobota, 27 grudnia 2014

Choinki z piernika

Święta, Święta... I po Świętach. Jak mawia Tatuś. Tyle czekania, tyle pracy, a mijają tak szybko... I patrzę na moją choinkę, ciągle w pełni sił, i myślę o tym, że już zaraz trzeba ją będzie rozbierać. A ja się nią nawet nacieszyć nie zdążyłam! Na szczęście, w zgodzie z polską tradycją, mogę ją zatrzymać jeszcze przynajmniej przez tydzień. Uff...

Święta z rodziną C. były, jak zwykle, bardzo miłe. Gdy w domu są małe dzieci, wszystko nabiera innego wymiaru. Wszyscy nie tylko udają, że nie rozpoznają w Mikołaju męża siostry C.; wydaje mi się, że wiara tych małych smyków udziela się również dorosłym. Śpiewanie kolęd, rozpakowywanie prezentów, nawet jedzenie - skoro maluchy tak się nimi zachwycają, my też musimy dotrzymać im kroku. I wszystko jest jeszcze bardziej magiczne... Podoba mi się to.
Poza tym wygląda na to, że w tym roku byłam grzeczna - Mikołaj bowiem przyniósł mi trochę biżuterii, kupon na kosmetyki i gofrownicę. W sumie to dwie (jedna w przyszłym tygodniu zostanie wymieniona na foremki), ale, podobno, od przybytku głowa nie boli... Tak czy inaczej, cieszę się ogromnie, bo o gofrownicy marzyłam od dawna, i wczoraj, jak tylko zostałam sama w domu (C. musiał iść do pracy, biedak), zabrałam się za testy. Wyszło bosko! Chrupiące z zewnątrz, mięciutkie w środku, podane z bitą śmietaną i karmelizowanymi figami... Niebo, mówię Wam! Przepis niebawem.

Póki co jednak, zostaniemy jeszcze w świątecznych klimatach - mam kilka zaległych przepisów na pierniczki i inne takie... Wiem, że teraz już nikomu się nie przydadzą, ale może za rok ktoś z nich skorzysta...? 
Tak więc mam dla Was zupełnie wyjątkowe, pierniczkowe choinki. Wyglądają cudnie, a ich przygotowanie jest zdecydowanie prostsze niż na przykład piernikowej chatki. Wystarczy upiec pierniczki w kształcie gwiazdek w kilku rozmiarach (u mnie pięć), posklejać lukrem królewskim, i gotowe. Nawt pięcioletni bratanek C. sobie poradził z tym zadaniem. Później zostaje już tylko dekoracja - mi najbardziej podobają się białe, jakby obsypane śniegiem. Choć puściłam też wodze fantazji, skorzystałam z zielonego lukru i udekorowała jedną z choinek cukrowymi płatkami śniegu. Ta zdecydowanie zdobyła uznanie wśród najmłodszych. 
Moje choinki są z pierniczków prawie gryczanych - zabrakło mi mąki gryczanej, i dosypałam nieco orkiszowej. Jednak można je przygotować bez tego dodatku, i wtedy będą bezglutenowe. Można też choinki zrobić z innego pierniczkowego ciasta, a ciasto gryczane powykrawać w dowolne kształty. Ja miałam ochotę wypróbować i jedno, i drugie, więc połączyłam to w całość.

Przepis na gryczane pierniczki znalazłam na blogu Na stole, zmodyfikowałam do swoich potrzeb.

Gryczane choinki piernikowe

Składniki:
(na 6-8 choinek)
  • 250 g mąki gryczanej
  • 50 g mąki orkiszowej
  • 1 łyżka kakao
  • 2 łyżeczki przyprawy do piernika
  • 1/3 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 100 g masła
  • 100 g melasy
  • 50 g cukru
  • 1 jajko

lukier królewski:
  • 50 g białek
  • 250 g cukru pudru
  • 1/3 łyżeczki soku z cytryny

Mąki i kakao przesiać, wymieszać z przyprawą do piernika i sodą.
Masło, melasę i cukier umieścić w rondelku, podgrzewać, aż wszystkie składniki się rozpuszczą i dobrze połączą. Ostudzić.
Do sotudzonej mieszanki wbić jajko, wymieszać. Wlać do suchych składników, wymieszać drewnianą łyżką, a następnie zagnieść gładkie ciasto. Uformować z niego kulę, schłodzić w lodówce minimum 1 godzinę (można przez noc).

Schłodzone ciasto rozwałkować na grubość 3-4 mm. Wycinać z niego gwiazdki - na 1 choinkę potrzeba po 2 gwiazdki każdego rozmiaru. Układać ciasteczka na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 10-15 minut.
Ostudzić.

Przygotować lukier królewski:
Białka przelać przez drobne sitko do większej miski, dodać cukier puder i sok z cytryny. Miksować na najniższych obrotach miksera, aż masa będzie gładka i gęsta. W razie potrzeby dosypać odrobinę cukru pudru lub dolać wody.

Gwiazdki sklejać ze sobą lukrem tworząc choinki. Odstawić do zastygnięcia.

Smacznego!

W tym roku Święta wypadły idealnie - szczęśliwcy mają duuużo wolnego. My, niestety, wyjątkowo szybko w tym roku wróciliśmy do rzeczywistości...

środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

I już! Cały rok znów za nami; znów, już za kilka godzin, zasiądziemy przy suto zastawionych stołach, z bliskimi i radością w sercach. Z okazji Świąt chciałabym Wam życzyć właśnie takich cudownych, pełnych uśmiechów chwil spędzonych z rodzinami. Żebyście, choć na chwilę, odłożyli na bok wszystkie codziennie troski i potrafili się skupić na tu i teraz, bo na kolejny taki dzień przyjdzie nam czekać całe dwanaście miesięcy. 

Zdrowych, wesołych, spędzonych w rodzinnej atmosferze Świąt, karpia bez ości i najsłodszego sernika, zachwycających prezentów rozpakowywanych przy dźwiękach kolęd i oczywiście szczęśliwego Nowego Roku!

Dziękuję też ogromnie za wszystkie życzenia - wszystkim razem i każdemu z osobna. Sprawiają mi one naprawdę wielką radość.

Koniecznie muszę Wam jeszcze pokazać moją choinkę - jest niemal idealnie symetryczna, ma całe mnóstwo światełek i kolorowych ozdób, których część przywieźliśmy sobie z Kopenhagi. Co na nią zerknę, to się uśmiecham, tak mi się podoba. 

wtorek, 23 grudnia 2014

Marcepanowe serniczki. I skarby z bazaru

W piątek byliśmy na bazarze. Ja wiem, że to mało świątecznie brzmi, zwłaszcza dzień przed Wigilią, ale nic na to nie poradzę - każdorazowo wizyta na tym targu przyprawia mnie o szybsze bicie serca. A tym razem udało mi się znaleźć prawdziwie skarby!
Po pierwsze, ten bazar to chyba jedyne miejsce w całej Danii, gdzie nie słychać świątecznych piosenek z głośników. Sprzedają tam bowiem tylko (albo w znakomitej większości) muzułmanie, którzy, jak ogólnie wiadomo, Bożego Narodzenia nie obchodzą. Ci, którzy się w sprawę mają ochotę nieco zagłębić, dowiedzieć się mogą, że w Danii w okolicach Świąt często urządzane są mniejsze i większe awantury - a że w przedszkolach nie powinni podawać wieprzowiny (tradycyjnie znajduje się ona na duńskim wigilijnym stole); a to, że na rynku w Kopenhadze nie powinno być choinki, bo godzi w uczucia religijne wyżej wymienionych, podobnie jak opowiadanie wigilijnych historii i robienie ozdób choinkowych w szkołach. Ja na ten temat zdanie mam sprecyzowane, ale może, w świątecznym duchu, zachowam je dla siebie. W każdym razie - nad wejściem na bazar zawieszono lampki i małe, świecące choinki. Tak tylko mówię...

Niezależnie od Świąt lub ich braku, bazar jest miejscem magicznym. Można kupić mnóstwo oryginalnych, ciekawych produktów, których ze świecą szukać w zwykłych duńskich sklepach. I tak w moje rączki trafiły: papaja, której nigdy nie miałam okazji próbować; trzy owoce cytrusowe, które były podpisane jako pomarańcze, ale mają kolor limonek, a w dotyku bardziej przypominają grejpfruty (jakieś pomysły, co to może być...?); krem z kasztanów i kasztany kandyzowane, z których cieszę się jak przedszkolak i mam względem nich wielkie plany (ale to już w przyszłym roku); świeża żurawina, której się spodziewałam w ilościach hurtowych na każdym stoisku, a znalazłam raptem jeden woreczek (dlatego dzisiaj, gdy zobaczyłam ją w markecie, od razu kupiłam na zapas i zamroziłam); C. nabył również trufle (za mikroskopijny słoiczek zapłacił górę pieniędzy, ale przynajmniej odwiodło to go od karcących spojrzeń w kierunku moich siatek z zakupami), jakieś mega ostre papryczki chilli i woreczek kasztanów, z których przygotował absolutnie obłędną zupę z dodatkiem porto (co się naskubaliśmy, to nasze...). Zjedliśmy też pyszne coś (co nie pamiętam już, jak się nazywało, ale smakowało obłędnie i ostro), a do popołudniowej kawy nabyliśmy słodką pastę owiniętą ciastem kataifi i posypaną pistacjami. Słodycz okazała się niemal zniewalająca, ale do gorzkiej kawy zjedliśmy ze smakiem (choć na raty). Wycieczkę uważam za niezwykle udaną, liczę na powtórki w przyszłym roku. Jedyne, czego żałuję, to że nie znalazłam czerwonych pomarańczy... Cóż, może następnym razem. Póki co mam zielone, i muszę je jakoś spożytkować (choć dobrze by było się najpierw dowiedzieć, co to tak naprawdę jest...). 

Przepis jednak mam dla Was typowo wigilijny. Sernik. Z marcepanem i powidłami śliwkowymi, na obłędnie chrupiącym spodzie. Boski!
Zostało mi trochę zmielonego twarogu od ruskich pierogów; długo się nie zastanawiałam, co z nim zrobić. Sernik, ot co! Twarogu było mało, postanowiłam więc przygotować mini serniczki w formie na muffiny. Smaki...? Miałam otwarte powidła śliwkowe, potem mój wzrok padł na marcepan... To musiało być dobre połączenie! Zajrzałam do Siankoo, i od niej wzięłam pomysł na spód w stylu granoli, z pieczonych z miodem płatków owsianych. Masę serową posłodziłam odrobiną miodu (i marcepanem rzecz jasna), na wierzch wyłożyłam po łyżeczce powideł, i całość krótko zapiekłam. Wyszły boskie! Obłędnie kremowe, nie przesadnie słodkie, z wyraźną nutą śliwkową... Zakochałam się w nich, a i Karolina, która miała okazję spróbować, nawychwalać się nie mogła. 

Na pieczenie dużego sernika jest już z pewnością za późno, ale może ktoś z Was skusi się na takie słodkie maleństwa...?

Marcepanowe mini serniczki z powidłami śliwkowymi

Składniki:
(na 12 serniczków w formie do muffinów)

spód:
  • 65 g płatków owsianych
  • 2 łyżki miodu
  • 30 g płatków migdałowych
  • 30 g masła

masa serowa:
  • 200 g twarogu 3krotnie mielonego
  • 55 g marcepanu
  • 100 ml śmietany kremówki (38%)
  • 2 jajka
  • 2 łyżki miodu

dodatkowo:
  • 125 g powideł śliwkowych

Płatki wymieszać z miodem. Rozłożyć cienką warstwą na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 160 st. C. przez 20 minut, w połowie pieczenia przemieszać.

Blachę wyjąć z piekarnika, na płatki wysypać migdały, lekko przemieszać.

Piec w 160 st. C. przez 5 minut.
Ostudzić.

Ostudzone płatki krótko zmiksować w malakserze - masa nie powinna być zupełnie gładka.
Masło rozpuścić, przestudzić, wymieszać ze zmielonymi płatkami.

Formę na muffiny wyłożyć papilotkami, na dnie każdej ugnieść łyżkę płatków.

Twaróg, marcepan, kremówkę, jajka i miód zmiskować na gładką masę, tylko do połączenia składników.
Wyłożyć masę twarogową na spody. Na wierzch każdego serniczka wyłożyć łyżeczkę powideł, lekko przemieszać.

Piec w 130 st. C. 25-30 minut, aż serniczki się zetną.

Ostudzić w piekarniku z uchylonymi drzwiczkami, a następnie schłodzić przez noc w lodówce.

Smacznego!

Dzisiaj ewidentnie jestem w nastroju nawiasowym, choć zupełnie nie rozumiem, dlaczego...

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Pierniczki nadziewane. Bez pszenicy

Czy jesteście już w świątecznym nastroju? Bo ja tak - mieszkanie wysprzątane na błysk, łącznie z najciemniejszymi i najtrudniej dostępnymi zakamarkami, choinka dumnie się pręży, ozdobiona mnóstwem lampek i kolorowych bombek i ozdóbek, krasnale zerkają radośnie niemal z każdego kąta, a świece adwentowe są już niemal całkowicie wypalone. 
Wczorajsza wizyta udała się znakomicie - zbiorowe dekorowanie pierniczków okazało się hitem! Od najmłodszych do najstarszych, wszyscy ubabrani kolorowym lukrem (łącznie z Ptysią), bawiliśmy się znakomicie. I choć, jak to stwierdziła siostra C., efekty naszych działań są raczej urocze niż eleganckie, to i tak nas zachwycają. Całe mnóstwo pierniczków zostało udekorowanych na różne sposoby; szczególnie prawie pięcioletni bratanek C. miał przy tym ogromną frajdę (choć większość swoich małych dzieł od razu pochłonął, niewiele więc było później do podziwiania). Na obiad zjedliśmy zupę z kasztanów z domowymi, pachnącymi bułeczkami, a na deser (o dziwo, większość gości jeszcze miała miejsce) ciasto z niespodzianką (o którym już niebawem, bo nada się nie tylko na Boże Narodzenie). Całe to słodkie zamieszanie wprowadziło iście świąteczny nastrój - w tle świąteczne piosenki, mimowolnie nucone pod nosem, wszyscy jacyś tacy radośni... Choć nadal ciężko mi uwierzyć, że Wigilia już pojutrze. Ten czas płynie tak szybko... Chyba się starzeję.

Zrobiłam też, na wyraźne życzenie C., pierniczki nie do dekoracji, a do jedzenia. Z nadzieniem z powideł śliwkowych - tak mu zasmakowały, tak je wszystkim wychwalał, że w końcu się poddałam. Tym razem skorzystałam z przepisu z bloga Na stole, nieco go zmieniając. Użyłam mąki orkiszowej (pszenna sprawdzi się znakomicie; ja chciałam sprawić przyjemność Connie, która jest uczulona na pszenicę), pominęłam ekstrakt z wanilii i dodałam nieco kakao dla koloru (bo lubię takie ciemniejsze pierniczki). Pierniczki przełożyłam domowymi powidłami śliwkowymi i oblałam czekoladą - dzięki temu po trzech dniach były już idealnie mięciutkie i pyszne, nawet rogi gwiazd. Wszystkim bardzo smakowały, choć w Danii się takich pierniczków nie jada. Być może wprowadzę nową tradycję do duńskich Świąt...?

Orkiszowe pierniczki z powidłami śliwkowymi

Składniki:
(na około 40 pierniczków)
  • 500 g mąki orkiszowej
  • 25 g kakao
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 2 łyżki przyprawy do piernika
  • 125 g masła
  • 100 g cukru
  • 150 g melasy
  • 1 jajko
nadzienie:
  • 225 g powideł śliwkowych
dodatkowo:
  • 200 g ciemnej czekolady (70%)
Mąkę przesiać z kakao, wymieszać z proszkiem i przyprawą do piernika. 
Masło, cukier i melasę umieścić w garnuszku. Podgrzewać, aż wszystkie składniki się rozpuszczą i połączą. Ostudzić.
Do ostudzonej masy maślanej wbić jajko, wymieszać. Wlać mokre składniki do suchych, wymieszać łyżką, a następnie zagnieść gładkie ciasto. Uformować z niego kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce minimum 1 godzinę (można przez noc).

Schłodzone ciasto rozwałkować na grubość 3 mm, wykrawać koła nieco większe od foremek. Na środek połowy kół nałożyć pół łyżeczki powideł, przykryć pozostałymi kołami, dociskając brzegi. Wyciąć gwiazdki (lub inne dowolne kształty), ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 175 st. C. przez 15 minut.
Ostudzić na kratce.

Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej. Zanurzać w niej pierniczki, odkładać na kratkę do wyschnięcia. Gdy czekolada całkowicie zastygnie, przełożyć do puszki.

Smacznego!

Przede mną już same przyjemności - pakowanie prezentów (uwielbiam!), być może jutro upiekę jeszcze jakieś ciasteczka... I to radosne oczekiwanie, które sprawia, że znów mam pięć lat i motylki w brzuchu...

sobota, 20 grudnia 2014

Makowa panienka

Dzisiaj będzie krótko. Choć bardzo staram się, żeby nie dopadła mnie przedświąteczna gorączka, ostatnie dni mam po brzegi wypełnione przygotowaniami. Sprzątanie (niby niedawno wszystko wysprzątałam, ale jakoś przed Świętami potrafię znaleźć zakamarki, o których normalnie w ogólne nie myślę, i oczywiście dla spokoju ducha muszę je posprzątać), a dzisiaj jeszcze kupowanie ostatnich prezentów. Właściwie to jednego - dla taty C. No i mój mężczyzna kombinuje, jak mi coś kupić i ukryć, żebym nie wyniuchała. Nie wie, że jego paczuszka już grzecznie czeka w miejscu dostępnym tylko wtajemniczonym... 
W każdym razie - czasu na pisanie wiele nie mam, bo czuję się popędzana. I zmęczona - może przenoszenie i obracanie samej łóżka na wszystkie możliwe strony nie było takim dobrym pomysłem...? Ale dumna z siebie jestem - sypialnia lśni! Jutro jeszcze tylko łazienka i pokój z choinką, i mogę czekać na Święta.

Na osłodę mam wyjątkowo pyszne ciasto. Makową panienkę zobaczyłam u Pomidorowej Ani już dość dawno temu, i od razu zapisałam przepis do zrobienia. Ale jakoś tak... Święta minęły, a po nich do maku niekoniecznie mnie ciągnie... Przepis więc czekał i czekał, aż się doczekał. Przygotowanie ciasta nie jest skomplikowane - ubić białka z cukrem, dodać żółtka, a potem sypkie składniki, delikatnie wymieszać łyżką i upiec. Krem to typowy krem budyniowo-maślany - trzeba pamiętać, żeby i budyń, i masło, miały tę samą temperaturę, najlepiej pokojową. Wtedy wszystko ładnie się połączy na idealnie gładki krem. Który jest trochę nietypowy, bo mocno cytrynowy. Dla mnie mógłby być troszkę słodszy, ale innym bardzo smakowało właśnie takie połączenie: kwaskowaty krem i dość słodkie ciasto. Do tego polewa z białej czekolady i chrupiące płatki migdałowe - coś pysznego! W dodatku wygląda uroczo. Może spróbujecie takiego ciasta zamiast tradycyjnego, zwijanego makowca, który lubi robić psikusy...?

Makowa panienka

Składniki:
(na formę 32x40 cm)

ciasto makowe:
  • 115 g suchego maku
  • 100 g wiórków kokosowych
  • 100 g cukru
  • 100 g posiekanych migdałów bez skórki
  • 50 g mielonych migdałów
  • 8 białek
  • 4 żółtka

krem:
  • 2,5 opakowania budyniu waniliowego (po 40 g)
  • 375 ml mleka
  • 200 ml soku z cytryny
  • 80 g cukru
  • 2 łyżeczki cukru waniliowego
  • 4 żółtka
  • 200 g miękkiego masła

dodatkowo:
  • 150 g białej czekolady
  • 30 g płatków migdałowych

Mak wymieszać z wiórkami kokosowymi i migdałami.
Białka ubić na sztywno, pod koniec partiami wsypując cukier. Po jednym dodawać żółtka, dokładnie miksując po każdym dodaniu. Partiami wsypywać suche składniki, delikatnie mieszając łyżką.
Ciasto wyłożyć na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, wyrównać.

Piec w 170 st. C. przez 20-25 minut.
Wyjąć z piekarnika, ostudzić.

Mleko wymieszać z sokiem z cytryny. Odlać 100 ml do kubeczka, resztę zagotować. Do zimnego mleka dodać budyń, cukier i cukier waniliowy, dokładnie wymieszać. Powoli wlewać do gotującego się mleka, cały czas mieszając. Gotować na średnim ogniu, aż budyń zgęstnieje. Zdjąć z palnika, dodać żółka, dokładnie wymieszać. Ostudzić.
Gdy budyń osiągnie temperaturę pokojową, po kawałku dodawać miękkie masło, ucierając na gładki krem.

Ostudzone ciasto przekroić na pół w pionie (tak, żeby otrzymać dwa kawałki o wymiarach 32x20 cm). Na paterze ułożyć jeden kawałek, wyłożyć krem, przykryć drugim blatem ciasta. Schłodzić w lodówce.

Płatki migdałowe podprażyć na suchej patelni. 
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej, rozprowadzić na cieście. Posypać płatkami migdałów, odstawić do zastygnięcia.

Ciasto przechowywać w lodówce, ale podawać w temperaturze pokojowej.

Smacznego!

To ja pędzę - po prezent trzeba bowiem jechać aż do Aarhus. Nie ma jednak tego złego - przy okazji mam zamiar odwiedzić mój ulubiony targ; liczę na jakieś ciekawe zdobycze (czerwone pomarańcze może...?). 
Miłej soboty!

środa, 17 grudnia 2014

Duńskie pierniczki, czyli orzeszki z pieprzem

Skończyły mi się puszki! Nie mam miejsca na więcej pierniczków. Hmm... Może to jakiś znak...? Na szczęście w niedzielę przyjadą goście, trochę zjedzą, trochę zabiorą (oby bez puszek!), i może na Wigilię będę mogła coś jeszcze przygotować... Póki co - koniec! Mam jeszcze kilka zaległych przepisów na świąteczne ciasteczka, z pewnością więc jeszcze w styczniu będę Wam je pokazywała. Wiem, że to trochę musztarda po obiedzie, ale może komuś się te przepisy w przyszłym roku przydadzą...? Szczerze mówiąc, właśnie na to liczę.

Muszę się Wam pochwalić - w sobotę dostałam zawiadomienie o przyjęciu do szkoły. Takie oficjalne. Z całym mnóstwem informacji o tym, co muszę zrobić, jakie dokumenty wypełnić, w jakie sprzęty się zaopatrzyć (w sumie, nie pomyślałabym, że do szkoły cukierniczej będzie mi potrzebny własny komputer... Ale co tam, jak mus, to mus). Za niecały miesiąc pierwszy dzień szkoły! Nie mogę się już doczekać, choć jednocześnie trochę się denerwuję... Trzymajcie kciuki, żeby poszło gładko.

Dzisiaj mam dla Was trochę nietypowe, bo duńskie pierniczki. Bez miodu, za to z... Pieprzem! Białym, więc nie ma się czego bać (biały pieprz jest delikatniejszy od popularnego czarnego). Są krucho-twarde, lekko pikantne. Pięknie pachną przyprawami korzennymi, a gdy już się taką kuleczkę rozgryzie, czuć ich pełny smak. Gdzieś w tle wyczuwalny jest pieprz. Nie pomijajcie go - to właśnie on stanowi o wyjątkowości tych ciasteczek! Po duńsku nazywają się pebernødder, czyli dosłownie orzeszki z pieprzem. Orzeszki - ze względu na swój kulisty kształt, wielkością zbliżony do orzecha laskowego. Z pieprzem - wiadomo. 
Moje wyszły trochę za duże - oryginalne są mniej więcej o połowę mniejsze. Niemniej, smakują wyśmienicie. I nadają się do jedzenia od razu po upieczeniu! Jeśli więc szukacie przepisu na oryginalne, piernikopodobne ciasteczka, te z pewnością Was zadowolą. Ja za nimi szaleję, a i akceptację Duńczyków zyskały.

Przepis z Alletiders Kogebog. Autorka piekła je bez dodatku imbiru, ale skoro figuruje on na liście składników - dodałam. Bo lubię. Wyszły pyszne.

Orzeszki z pieprzem

Składniki:
(na 85-90 sztuk)
  • 125 g miękkiego masła
  • 125 g cukru
  • 1 jajko
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 1/2 łyżeczki mielonego imbiru
  • 3/4 łyżeczki mielonego kardamonu
  • 1/2 łyżeczki mielonego cynamonu
  • 1/2 łyżeczki mielonego białego pieprzu
  • 275 g mąki orkiszowej

Mąkę przesiać, wymieszać z sodą i przyprawami.
Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Wbić jajko, połączyć. Partiami dodawać suche składniki, miksując na najniższych obrotach miksera. 
Z gotowego ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1 godzinę.

Ze schłodzonego ciasta formować kulki wielkości orzecha laskowego, układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy (ciasto urośnie).

Piec w 200 st. C. przez 10-12 minut.
Ostudzić.

Przechowywać w szczelnym pojemniku.

Smacznego!

Dziś pierwsza część dwudniowego, wielkiego sprzątania. Już wcześniej poczyniłam przygotowania w tym kierunku, ale wiadomo - na zapas się posprzątać nie da... Ale mam plan, bardzo dokładny, i sporo czasu, więc wszystko powinno się udać. A potem już tylko same przyjemności - dekorowanie ostatnich pierniczków, pieczenie ostatniego ciasta, chwile z ulubioną książką w najbliższych okolicach choinki... Uwielbiam takie niespieszne oczekiwanie na Święta, a Wy...?

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Najlepsze pierogi na Wigilię

Wigilia coraz bliżej, należy się więc już na poważnie zabrać za układanie świątecznego menu. U mnie to wszelkiego rodzaju ciastka - cała reszta zostaje zapewniona. Niemniej, staram się wprowadzać świąteczną atmosferę już teraz - Wigilię spędzamy z rodzicami C., co oznacza typowo duński posiłek. Pyszny, ale jak różny od tego, co znam z rodzinnego domu! W związku z tym aktualnie raczę nas moimi ulubionymi wigilijnymi, polskimi daniami. Pokazałam Wam przepis na krem z buraczków, który świetnie zastąpił barszcz. Do niego podałam moje ukochane pierogi - mogłabym je jeść cały rok, ale przygotowuję tylko w grudniu. Inaczej chyba straciłyby swoją magię...

Tych pierogów nie pamiętam z wczesnego dzieciństwa. Wtedy moim największym przysmakiem były uszka (które nadal uwielbiam) - lepiłyśmy je z Babcią całymi godzinami przed Wigilią. Wszyscy za nimi przepadają, ilości więc musiały być odpowiednie. Jednego roku Babcia, obok uszek, przygotowała pieczone pierogi. Nie pamiętam, skąd wzięła przepis, ale wiem, jaką były dla nas wszystkich niespodzianką. Nigdy jeszcze takich pierogów nie jadłam! Farsz z pieczarek i jajek zamknięty w krucho-drożdżowym cieście. Od pierwszego kęsa się w nich zakochałam - ten smak bije na głowę wszystko! Ich przygotowanie jest dość czasochłonne (jak to z pierogami bywa), ale smak wynagradza każdą minutę spędzoną w kuchni. Od tamtej pory goszczą one na naszym wigilijnym stole co roku, nawet moja Mama nauczyła się je robić, i przed Świętami przygotowuje ich spore ilości i zamraża - później wystarczy je odgrzać w piekarniku. 
Ja, z tęsknoty za polskimi wigilijnymi smakami, też je przygotowuję. W tym roku wyszły mi całkiem ładne i tylko kilka się otworzyło (nic nie szkodzi - ponieważ ich nie gotujemy, a farsz jest gęsty, wszystko trzyma się jak należy). 

Jeśli jeszcze takich nie jedliście - spróbujcie koniecznie. Gwarantuję, że nie unikniecie powtórek w kolejnych latach, takie są pyszne.

Pieczone pierogi z pieczarkami Babci Leny

Składniki:
(na 35-40 sztuk)

farsz:
  • 1/2 kg pieczarek
  • 2 cebule
  • 1 łyżka masła
  • 2 jajka ugotowane na twardo
  • 3 łyżki bułki tartej
  • sól
  • pieprz

ciasto:
  • 425 g mąki pszennej
  • 115 g creme fraiche (18%)
  • 125 g zimnego masła
  • 20 g świeżych drożdży
  • 1 łyżeczka soli

dodatkowo:
  • 1 jajko

Pieczarki oczyścić, pokroić w plasterki. Cebulę pokroić w kostkę.
Na maśle zeszklić cebulę, następnie dodać pieczarki i usmażyć.
Jajka obrać, przepuścić przez maszynkę do mielenia mięsa, następnie zmielić pieczarki z cebulą. Wszystko razem dobrze wymieszać, doprawić do smaku solą i pieprzem. Odstawić.

Drożdże rozetrzeć ze śmietaną.
Mąkę wymieszać z solą, posiekać nożem z zimnym masłem, a następnie rozetrzeć palcami jak na kruszonkę. Dodać śmietanę z drożdżami, zagnieść gładkie ciasto (w razie potrzeby dodać 1 łyżkę śmietany).

Ciasto cienko wałkować, wykrawać szklanką koła. Nakładać farsz, zlepiać pierogi.
Przed pieczeniem posmarować pierogi roztrzepanym jajkiem.

Piec w 220 st. C. przez 15 minut.
Podawać na ciepło.

Smacznego!

Moja Mama robi je zawsze przynajmniej z podwójnej porcji. Ja tym razem zrobiłam tylko tyle, i od razu zaczęłam żałować - uwinęliśmy się z nimi migiem, i nie było nawet co zamrażać...

niedziela, 14 grudnia 2014

Zamiast barszczu

Nie jestem szaloną wielbicielką barszczu. W ogóle do buraków mam stosunek ostrożny - smakują dość charakterystycznie, i poza buraczkami do obiadu przez długi czas nie widziałam dla nich innego zastosowania. Później przyszło ciasto z ich dodatkiem, które bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło, i od tamtej pory staram się dla nich, choćby od czasu do czasu, znaleźć miejsce w mojej kuchni. Wypróbowałam już kilka wersji zup kremów z ich udziałem, i muszę powiedzieć, że coraz bardziej mi się ta koncepcja podoba. Mają piękny, intensywny kolor i smak, którego nie da się z niczym pomylić. Dobrze komponują się z delikatnymi dodatkami, które łagodzą ostry smak buraczków. 
Jak napisałam wyżej - prawdziwy barszcz przygotowuje Babcia na Święta, i piję go z bulionówki ze smakiem, ale tylko ten jeden dzień w roku. Poza tym nawet o nim nie myślę. Wydaje mi się zresztą, że są takie potrawy, które tylko w Święta smakują nadzwyczajnie; poza tym okresem tracą swoją magię, powszednieją, nie urzekają... 

Dlatego gdy na blogu Posadzone i zjedzone znalazłam przepis na krem z buraczków, stwierdziłam, że będzie on świetną alternatywą dla barszczu, którego zrobić po prostu nie potrafię. A ostatnio przygotowałam najlepsze pierogi świąteczne (o nich już niebawem) i jakoś tak nie mogło się obyć bez wyrazistego smaku buraczków... To chyba ten grudzień tak na mnie działa.
Przepis mnie nie zawiódł - zupa wyszła pyszna. Chilli nadaje jej ostrzejszego smaku, dodatek dyni, choć sam w sobie niezbyt wyczuwalny, idealnie łagodzi smaki. Całość rewelacyjnie smakuje z pierogami, choć i bez nich można się w niej zakochać.

Zupa krem z buraków i dyni

Składniki:
(na 4 porcje)
  • 2 szalotki
  • 500 g buraczków
  • 1 jabłko
  • 750 ml bulionu
  • 1 łyżeczka mielonej kolendry
  • 1/4 łyżeczki chilli w płatkach
  • 1/2 łyżeczki majeranku
  • 2 łyżki masła
  • 350 g musu z dyni
  • sól
  • pieprz

Szalotki obrać, pokroić w kostkę.
Buraczki i jabłko obrać, pokroić w kostkę.
Na maśle zeszklić cebulę, dodać kolendrę, chilli i majeranek, podsmażać jeszcze chwilę. Dodać buraczki i jabłko, zalać bulionem. Gotować, aż buraczki zmiękną, dodać puree z dyni. Zmiskować całość na gładki krem, doprawić do smaku solą i pieprzem. Przed podaniem podgrzać.

Smacznego!

Śnieg oczywiście stopniał, ale zrobiło się naprawdę zimno, jest więc szansa, że jednak doczekam się białych Świąt.

piątek, 12 grudnia 2014

Jak nie dotrzeć na miejsce na czas. I speculoos z marcepanem

Tylko ja jestem tak zdolna, żeby przyjść na spotkanie czterdzieści minut przed czasem, a i tak się spóźnić. Brzmi nielogicznie...? Już wyjaśniam.

Wczoraj miałam umówione spotkanie. Do wyboru były dwie opcje: autobus lub auto. Wiadomo, kto lubi się tłuc autobusami, i to w porze, gdy wielu ludzi akurat musi z niego skorzystać...? Ja nie. Poprosiłam więc C., żeby mnie podrzucił w drodze do pracy. Tym sposobem na miejsce dotarłam czterdzieści minut przed czasem. Załatwiłam podpisy, których potrzebowałam, po czym zajęłam idealne miejsce na sali (po środku). Spotkanie było grupowe, ja byłam jednym z dwudziestu -trzydziestu uczestników. Nie chciało mi się tam jednak siedzieć samej tyle czasu, poszłam więc do Leny, z którą od czasu do czasu zdarza mi się jeździć do Kopenhagi. Omówiłyśmy sprawy ważne, po czym przeszłyśmy do ważniejszych, mianowicie różnić pomiędzy polskimi a duńskimi tradycjami świątecznymi. Tak się zagadałyśmy, że się spóźniłam! Na szczęście Erik nie zauważył (albo uznał za nieistotne) i pod koniec pogratulował zdanych egzaminów i życzył wesołych Świąt. 
Mi to zawsze się musi coś takiego przytrafić...
W domu na szczęście czekały małe pocieszacze w postaci korzennych ciasteczek, prawie pierniczków bym powiedziała. Speculoos znają wszyscy - kuszą korzennym aromatem i fantazyjnymi formami. Ja niestety odpowiednimi nie dysponuję, to jednak nie powstrzymało mnie przed próbą upieczenia tych pyszności. Po przepis sięgnęłam do Småkager: kræs for slikmunde, czyli bardzo apetycznej książki pełnej przepisów na najróżniejsze małe słodkości. Znalazłam nieco mniej znaną wersję, z dodatkiem marcepanu, i to takie postanowiłam upiec. Okazało się to strzałem w dziesiątkę - wszystkim, którzy próbowali, bardzo smakowało. Jeśli macie odpowiednie formy, koniecznie ich użyjcie, jeśli nie - zwykłe dadzą radę. Ciasteczka na smaku z pewnością nie stracą.

Razem ze mną pierniczki piekły Mirabelka, Zuzia i Chantel.

Speculoos z marcepanem i goździkami

Składniki:
(na ok. 60 sztuk)
  • 250 g mąki orkiszowej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka mielonego cynamonu
  • 1/2 łyżeczki mielonego kardamonu
  • 1/4 łyżeczki mielonych goździków
  • 1/4 łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
  • 150 g cukru
  • 125 g miękkiego masła
  • 100 g marcepanu
  • 1 jajko
Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem, solą i przyprawami.
Masło utrzeć z cukrem na puszystą, jasną masę. Dodać marcepan, zmiksować na jednolitą masę. Wbić jajko, połączyć.
Partiami dodawać mąkę z przyprawami, na początku miksując, a następnie zagniatając dłonią.
Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1-2 godziny.

Schłodzone ciasto wałkować na grubość 3 mm, wycinać dowolne kształty (można specjalną foremką do speculoos).
Ciasteczka układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 180 st. C. przez 7-8 minut.
Wystudzić na kratce.

Smacznego!

C. poszedł rano do pracy, ja wróciłam do łóżka (ponoć najszybciej wraca się do zdrowia, śpiąc). Gdy się obudziłam, moje krzywe okno w sypialni całe pokryte było śniegiem! Od razu pobiegłam do drugiego pokoju, i rzeczywiście - całe Brædstrup pokryte zostało cienką warstwą białego puchu. Pewnie szybko się roztopi, ale póki co z kubkiem gorącego kakao w dłoniach podziwiam ten magiczny, cichy krajobraz...

czwartek, 11 grudnia 2014

O grudniowej Kopenhadze słów kilka. I kuskus na słodko

We wtorek wróciłam z naszej małej wycieczki. Krótkiej, ale niezwykle przyjemnej. Jestem zachwycona grudniową Kopenhagą, i choć za żadne skarby bym się tam nie przeprowadziła, jest to zdecydowanie miejsce warte odwiedzenia.

Niedziela przywitała nas deszczem i zimnym wiatrem, zostawiliśmy więc Ptysię w hotelu, a sami wybraliśmy się na spacer. Główna ulica Kopenhagi po zmroku wygląda zachwycająco - kolorowe wystawy i dekoracje, uliczni artyści wszelkiej maści, świąteczne piosenki rozbrzmiewające w głośnikach. I choć tłok trochę mnie przerażał, oglądałam wszystko z zapartym tchem.

Następnego dnia, zaraz po śniadaniu, wyruszyliśmy (tym razem z Ptysią) zwiedzać. Obeszliśmy całe centrum i przystań, szczególną uwagę poświęcając świątecznym jarmarkom. Znaleźliśmy trzy - skupiska małych domków pełne najróżniejszych pyszności (o æbleskiver i gløggu już pisałam, są też naleśniki, gorąca czekolada, gløgg w wersji ekskluzywnej, czyli z białego wina, jabłka i migdały w karmelu, a także mniej świąteczne, ale uwielbiane przez Duńczyków hot dogi) i dekoracji. Zaopatrzyliśmy się w szklane aniołki i ornamenty, a także wyjątkowe, drewniane bombki - choinka w tym roku będzie zachwycająca! Przy Storkespringvandet, czyli fontannie z bocianami, zatrzymaliśmy się na gorącą czekoladę. Młode mężatki, według tradycji, przychodziły pod fontannę tańczyć, co miało zapewnić im gromadkę zdrowych dzieci. Co ciekawe, ptaki na fontannie to czaple, nie bociany, kto jednak zawracałby sobie głowę takimi szczegółami.
Obejrzeliśmy też Christiansborg, czyli pałac, niestety tylko z zewnątrz (z uwagi na Ptysię). Nabrzeżem doszliśmy aż do pomnika Małej Syrenki - słynnej postaci z baśni H. Ch, Andersena, wyrzeźbionej przez Edvarda Eriksena i odsłoniętej w 1913 roku. Chcieliśmy się wybrać do Experimentarium City, niestety, jak wszystkie muzea, w poniedziałki jest zamknięte, a później już nie mieliśmy czasu. Może następnym razem, C. bowiem bardzo dobrze wspomina to miejsce.

Wieczorem natomiast wybraliśmy się do Tivoli, czyli parku rozrywki. W okolicach Świąt zmienia się on w prawdziwie magiczną krainę, pełną świateł i baśniowych bohaterów. Inspirację stanowiły baśnie Andersena, można więc zobaczyć łabędzie, ołowiane żołnierzyki i wiele innych. Nad jeziorem co godzinę ma miejsce pokaz świetlny do muzyki z opery Ołowiany żołnierzyk właśnie. Coś wspaniałego! Dla wielbicieli mocnych wrażeń są kolejki górskie, na sam widok których zmroziło mi krew w żyłach, są liczne sklepiki z pamiątkami oraz restauracje. Po Tivoli można chodzić godzinami, bo za każdym rogiem kryją się nowe niespodzianki. Mi co chwilę zapierało dech w piersiach i wznosiłam okrzyki zachwytu. To naprawdę magiczne, baśniowe miejsce - nie można oprzeć się jego urokowi.

Do domu wróciłam pełna wrażeń, z jednej strony żałując, że byliśmy w Kopenhadze tak krótko, z drugiej ciesząc się z powrotu do własnego łóżka, tym bardziej, że po całym dniu spędzonym na świeżym powietrzu moje przeziębienie się odnowiło. Zakopana więc w kołdry siedzę na kanapie i wspominam ten magiczny czas.

Na deser mam dla Was coś wyjątkowo ciekawego. Mały przerywnik od korzenno-cytrusowych, świątecznych smaków. Coś, co nie dawało mi spokoju, i musiałam jak najszybciej takie cudo przygotować.
Otóż jakiś czas temu kupiłam kaszę kuskus. Inną jednak o tej mi znanej. Ta była duża, i trzeba ją było gotować (zwykłą drobną zawsze tylko zalewałam wrzątkiem). Przygotowałam ją do obiadu, i muszę przyznać, że od razu podbiła moje kubki smakowe. Podprażona na maśle zyskała cudowny smak i aromat. Postanowiłam więc przygotować z niej pudding, taki jak z ryżu. I to był strzał w dziesiątkę! Kasza ma maślany, lekko jakby orzechowy posmak, konsystencja jest idealnie kremowa, a całość podana z lekko kwaskowatym dżemem smakuje obłędnie.
Dżemu możecie użyć ulubionego - ja otworzyłam jeden ze słoiczków, które przywiozłam z wakacji w Polsce. Co do konsystencji - jeśli ma być jedzony na zimno, trzeba pamiętać, że w czasie stygnięcia dość mocno zgęstnieje. Trzeba uważać, żeby nie wyszedł za twardy. Poza tym jednak jego przygotowanie jest banalnie proste, a smak naprawdę wyjątkowy.

Pudding z kaszy kuskus z dżemem truskawkowo-rabarbarowym

Składniki:
(na 4 porcje)
  • 200 g grubej kaszy kuskus
  • 1 łyżka masła
  • 600 ml mleka
  • 1 laska wanilii
  • 55 g cukru
  • 200 ml śmietany kremówki (38%)

dodatkowo:

Masło rozpuścić w garnku. Dodać kaszę, prażyć 3-5 minut, cały czas mieszając. Zalać mlekiem, dodać laskę wanilii i wyskrobane z niej ziarenka. Gotować pod przykryciem 10 minut na małym ogniu. Zdjąć pokrywkę, gotować 2-3 minuty, aż masa mocno zgęstnieje. Dodać kremówkę, gotować, aż masa nabierze odpowiedniej, kremowej konsystencji, około 5-10 minut.
Wyjąć laskę wanilii, przełożyć pudding do szklanek.

Podawać na ciepło lub zimno z dodatkiem dżemu.

Smacznego!

Nie wiem, gdzie można w Polsce kupić taką kaszę, ja nigdy się z taką nie spotkałam. Ale teraz można na półkach znaleźć coraz więcej produktów, jeśli więc nie w markecie, to w sklepie ze zdrową żywnością z pewnością się taka znajdzie. 
Jeśli jednak kasza okaże się niedostępna, można po prostu zastąpić ją ryżem - też będzie pysznie.

wtorek, 9 grudnia 2014

Pavlova z żurawiną

Ten weekend był dla mnie niesamowicie miłą niespodzianką. Jak wspominałam w poprzednim wpisie, planowaliśmy krótki wyjazd do Kopenhagi. Okazało się jednak, że w czasie, który wybraliśmy, C. nie dostanie wolnego. W pierwszej chwili bardzo mnie to zmartwiło - ogromnie cieszyłam się na te nasze mini ferie. Jednak C. sprawę szybko załatwił - okazało się, że możemy wyjechać nazajutrz. W pierwszej chwili byłam w szoku - im jestem starsza, tym bardziej lubię wszystko planować, szczególnie tego rodzaju wycieczki. Lubię mieć czas na zrobienie listy, spakowanie, sprawdzenie, czy spakowałam wszystko... Tak powoli i z namysłem. Skoro jednak zostałam postawiona przed teraz albo nigdy (a przynajmniej nie w najbliższym czasie) stwierdziłam, że odrobina spontaniczności jeszcze nikogo nie zabiła. Kiedy więc C. poszedł do pracy w sobotę, ja zrobiłam wszystko, co do zrobienia było, i w niedzielę rano wyruszyliśmy w naszą podróż. Dzisiaj już wracamy - z jednej strony trochę za szybko, bo przecież tyle jeszcze do zobaczenia, z drugiej - miło będzie usiąść na własnej kanapie z ulubionym kubkiem pełnym parującej herbaty (to chyba kolejny dowód na to, że się starzeję).

Całą wycieczkę opiszę Wam niebawem, bo była naprawdę cudowna - Kopenhaga jest już w świątecznym nastroju, błyszczy się i miga milionami kolorowych świateł, na jarmarku można kupić jabłka i migdały w karmelu, a Tivoli zamieniło się w miejsce jeszcze bardziej magiczne niż na co dzień. Wrażeń było co nie miara! Teraz przed nami ostatni spacer ulicami duńskiej stolicy, a potem wsiadamy do auta i wracamy do domu.

Ponieważ sezon na świeżą żurawinę trwa w najlepsze, dzisiaj mam dla Was kolejny sposób na jej wykorzystanie. Inspiracją był przepis Beaty, ale zmieniłam w nim niemal wszystko. Zamiast dużego tortu - mniejsze puchate bezy, do tego odrobina kremówki i sos ze świeżej żurawiny. Wyszło coś obłędnie pysznego; C. stwierdził, że to chyba najlepsze bezy, jakie jadł. Słodko-kakaowe, chrupiące z wierzchu i ciągnące w środku - idealne. Do tego śmietana ubita na delikatny puch i nieco cierpki mus z żurawiny. Całość pięknie wygląda, i jeszcze lepiej smakuje. Niekonwencjonalny deser na Święta, lub, dla tradycjonalistów, coś na zimową niedzielę.

Deser nie jest trudny w przygotowaniu, jedynie beza może płatać figle. Można ją jednak upiec dzień lub dwa wcześniej, i przechowywać w szczelnie zamkniętym opakowaniu. Dzięki temu pozostanie idealnie chrupiąco-ciągnąca. Polecam Wam bardzo.

Kakaowa mini Pavlova z musem z żurawiny

Składniki:
(na 4 sztuki)

beza:
  • 4 białka
  • 220 g cukru
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 1 łyżka kakao

mus żurawinowy:
  • 150 g żurawiny (świeżej lub mrożonej)
  • 50 g cukru
  • 1 łyżka soku z cytryny

dodatkowo:
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)

Białka ubić na sztywno, pod koniec partiami dodając cukier. Na końcu wlać sok z cytryny i wsypać kakao, połączyć.

Na blasze wyłożonej papierem do pieczenia uformować cztery okrągłe, dość wysokie bezy.

Piec w 120 st. C. przez 2-2,5 godziny.
Wystudzić w uchylonym piekarniku.

Żurawinę z cukrem i sokiem z cytryny umieścić w rondelku. Gotować, aż żurawina popęka. Przetrzeć przez sitko, ostudzić.

Kremówkę ubić na sztywno. Ułożyć na bezach, polać musem.

Smacznego!

Przed wyjazdem spotkała mnie jeszcze jedna miła niespodzianka. Rano, gdy jeszcze wylegiwaliśmy się w łóżku, ktoś nagle zapukał do drzwi. C. z niezbyt zadowoloną miną poszedł otworzyć, a po chwili wrócił, wyręczając mi paczkę z niezbyt zadowoloną miną. Zmienił ją jednak szybko, gdy tylko zobaczył, co jest w środku. W pięknym czerwonym pudełku kryły się bowiem prawdziwe szwajcarskie słodycze, a pod nimi zupełnie niespodziewany dodatek w postaci ziaren tonki. Beo, dziękuję Ci ogromnie - słodkości są obłędnie pyszne, i muszę od nich C. odganiać, żeby wszystkiego od razu nie wyjadł. Nie mogę się też już doczekać pierwszego wykorzystania tonki w mojej kuchni - bardzo jestem tym podekscytowana, bo marzyła mi się od dawna. Raz jeszcze - bardzo, bardzo dziękuję! Idealny prezent na Mikołajki.

sobota, 6 grudnia 2014

Pomarańczowe ciasteczka dla Mikołaja

Mikołajki! Jako dziecko uwielbiałam ten dzień. Piątego nikt nie musiał mnie namawiać do czyszczenia butów, sama pilnowałam tego z wielkim zapałem. Razem z Siostrą ustawiałyśmy kozaki na parapecie lub przy drzwiach wejściowych, a później z przejęcia nie mogłyśmy zasnąć. Co Mikołaj przyniesie? Czy aby na pewno nie rózgę...? Niby byłyśmy grzeczne, przynajmniej ostatnie kilka dni. Ale kto wie...? 
Rano zrywałyśmy się bladym świtem i biegłyśmy sprawdzić, co czeka na nas w butach. A tam aż się wysypywało! Mandarynki, pomarańcze, czekolady i inne łakocie, czasem nawet jakaś książka się między nimi ukryła. Radości było co nie miara! A później już odliczanie do Wigilii...

Dzisiaj nie wystawiam butów, w Danii Mikołaj nie odwiedza dzieci szóstego grudnia. Tutaj tradycyjnie dostaje się drobne prezenty codziennie, od pierwszego do dwudziestego trzeciego. Większe dzieci rozumieją, że Mikołaj ma ograniczone fundusze, i cieszą się prezentami w każdą niedzielę Adwentu. Dorośli też ten zwyczaj praktykują, choć my w tym roku postanowiliśmy inaczej. Zamiast stosu drobiazgów, robimy sobie długoweekendową wycieczkę do Kopenhagi (a przynajmniej taki jest plan). Przyda się taka chwila oddechu od codzienności...

Mimo wszystko, warto Mikołajowi zostawić dzisiaj kilka ciasteczek. Ja przygotowałam pomarańczowe - u innych naje się z pewnością pierników do woli. Przepis znalazłam w gazetce Ciasta i desery, nr 4/2008; kusił mnie od dawna. Nie trzeba ciasta wałkować, całość przygotowuje się dość szybko i łatwo. Jedynym problemem było dla mnie obtaczanie ciasteczek w cukrze... No za nic nie chciał się kleić! W końcu wpadłam na to, żeby obtaczać je w cukrze przed pieczeniem. Tym sposobem wyszło tak, jak wyjść miało, cukier trzymał się doskonale, a ciasteczka wyglądały naprawdę uroczo. W smaku są wyraźnie pomarańczowe, piaskowe, rozsypujące się w buzi. Pycha! Myślę, że tak nakarmiony Mikołaj nawet małym łobuziakom zostawi jakieś podarki.

Pomarańczowe rożki

Składniki:
(na około 50 sztuk)
  • 250 g mąki pszennej
  • 75 g cukru pudru
  • 2 łyżeczki cukru waniliowego
  • 100 g mielonych migdałów
  • 200 g miękkiego masła
  • skórka otarta z 1/2 pomarańczy

dodatkowo:
  • 100 g cukru
  • skórka otarta z 1/2 pomarańczy

Cukier utrzeć z cukrem pudrem i cukrem waniliowym na puszystą, jasną masę. Dodać skórkę z pomarańczy, zmiksować.
Mąkę przesiać, wymieszać z migdałami. Partiami dodawać do ciasta.

Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1 godzinę.
Schłodzone ciasto dzielić na porcje, formować wałeczki grubości palca. Ciąć je na 5-centymetrowe kawałki, formować z nich rożki.

Cukier wymieszać ze skórką pomarańczową. Obtaczać w nim ciasteczka, następnie układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując odstępy.

Piec w 175 st. C. przez 10-12 minut.
Ostudzić.

Smacznego!

Wczoraj zrobiliśmy wielkie zakupy. Zaopatrzyłam się a bakalie, orzechy, marcepan i całą górę czekolady. Będzie się działo!

czwartek, 4 grudnia 2014

Sernik z żurawiną. Idealny

W końcu mnie, niestety, dopadło. Pierwsze poważniejsze jesienno-zimowe przeziębienie. Głowa mi pęka, bolą mnie wszystkie kości, generalnie czuję się jak przejechana przez czołg. Tak ze trzy razy. Łykam więc tabletki, w które zaopatrzyła mnie Mamunia, piję okrutnie kwaśne roztwory, i mam nadzieję, że mi to pomoże. I to szybko, bo przedświątecznych planów mamy sporo, a czasu niewiele. Kolejne przepisy na różne świąteczne ciasteczka i pierniczki czekają w kolejce, wypadałoby przetestować też jakieś ciacha, bo przecież nie tylko ciasteczkami człowiek żyje. O lepieniu pierogów nawet nie wspomnę, bo do tego potrzeba mnóstwo cierpliwości i wytrwałości, których mi aktualnie zdecydowanie brakuje...

I choć w tej chwili nie mogę nawet patrzeć na jedzenie, nawet słodkie, Wam chcę zaproponować sernik, który nas swoim smakiem niedawno zupełnie obezwładnił. To zdecydowanie jeden z najlepszych serników, jakie jadłam! Idealnie kremowy, gładki, delikatny. Słodko-waniliowy, z kwaśno-cierpkim musem żurawinowym. Kiedy tylko zobaczyłam go na Moich wypiekach wiedziałam, że muszę taki zrobić. Uwielbiam świeżą żurawinę za jej wyjątkowy smak, to na nią czekam z utęsknieniem. Tak jak przepadam za rabarbarem i głównie na niego czekam wiosną, tak zimą żurawina jest moim zdecydowanym faworytem. Świetnie komponuje się z miękkimi, słodkimi ciastami ucieranymi, rewelacyjnie pasuje do drożdżowego, a i z sernikiem tworzy wyjątkowo zgrany duet. Próbowałam tego połączenia wcześniej, a sernik Doroty wygląda po prostu obłędnie. Musiałam go zrobić. Nie zwlekałam długo, i bardzo się z tego cieszę, bo, jak pisałam wcześniej, oczarował nas nie tylko wyglądem, ale też smakiem. Będzie cudowną ozdobą wigilijnego stołu - jeśli znudziły się Wam tradycyjne serniki, albo po prostu lubicie nowości, zróbcie koniecznie! A jeżeli w Święta stawiacie na tradycję - zróbcie teraz. Może zmienicie zdanie...?

Sernik z musem żurawinowym


Składniki:
(na tortownicę o średnicy 20 cm)

spód:
  • 160 g ciasteczek oreo z nadzieniem
  • 30 g masła
masa serowa:
  • 300 g serka kremowego
  • 200 g serka mascarpone
  • 250 ml śmietany kremówki (38%)
  • 165 g cukru
  • 3 jajka
  • 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
  • 3 łyżki mąki pszennej
mus żurawinowy:
  • 300 g żurawiny (świeżej lub mrożonej)
  • 110 g cukru
  • sok z 1/2 cytryny
  • 3 łyżeczki żelatyny
  • 2 łyżki zimnej wody
  • 300 ml śmietany kremówki (38%)
Ciasteczka razem z nadzieniem dokładnie pokruszyć. Masło rozpuścić, przestudzić, wymieszać z ciasteczkami. Dno tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia, następnie ugnieść na spodzie ciasteczka. Schłodzić w lodówce w czasie przygotowania masy serowej.

Oba serki, kremówkę, cukier, jajka, ekstrakt i mąkę zmiksować na gładką masę, tylko do połączenia składników.
Przełożyć na schłodzony spód.

Piec w 150 st. C. przez 60-75 minut.
Ostudzić w zamkniętym piekarniku. Można schłodzić w lodówce przed nałożeniem musu.

Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie.
Żurawinę (mrożonej nie rozmrażać) umieścić w garnuszku z sokiem z cytryny i cukrem. Gotować pod przykryciem, aż żurawina popęka. Przetrzeć przez sitko, mus wymieszać z napęczniałą żelatyną. Ostudzić.
Kremówkę ubić na sztywno. Partiami dodawać do całkowicie ostudzonego musu, delikatnie mieszając.
Mus wyłożyć na sernik. Schłodzić przez 12 godzin przed podaniem.

Smacznego!

W następnym poście znów powrócimy do tematu ciasteczek. Nic nie poradzę na to, że zbliżające się Święta tak na mnie działają...

środa, 3 grudnia 2014

Ciasteczka pomarańczowo-kardamonowe

Ogarnął mnie ciasteczkowy szał. W zasadzie to jedyne, co w tej chwili piekę. Zapisałam sobie całe mnóstwo różnych przepisów, i już widzę, że część z nich będzie musiała zaczekać do kolejnych Świąt. Najzwyczajniej w świecie nie dam rady! O tym, że puszek zaczyna mi brakować, nawet wspominać nie będę...

Tym razem zabrałam się za ciasteczka nieco mniej piernikowe, ale nadal w świątecznym klimacie. Gdy tylko zobaczyłam je na blogu Smakujmy wiedziałam, że muszę je zrobić. Zapach pomarańczy niezmiennie kojarzy mi się ze Świętami już od dzieciństwa, a kardamon po prostu uwielbiam. Połączenie tych dwóch smaków musiało wyjść rewelacyjnie... I tak właśnie jest. Ciasteczka są kruchutkie, intensywnie pomarańczowe, z lekką nutą kardamonu w tle. Kolejne, którym nie można się oprzeć.

Ciasteczka pomarańczowo-kardamonowe

Składniki:
(na 50-55 sztuk)
  • 255 g mąki pszennej
  • 1 łyżeczka mielonego kardamonu
  • 150 g miękkiego masła
  • 110 g cukru
  • skórka otarta z 1 pomarańczy
  • 1 jajko

Mąkę przesiać, wymieszać z kardamonem. Masło utrzeć z cukrem i skórką z pomarańczy na puszystą, jasną masę. Wbić jajko, zmiksować. Partiami dodawać mąkę, najpierw miksując, a później mieszając łyżką lub dłonią.
Uformować z ciasta kulę, zawinąć w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1 godzinę.

Schłodzone ciasto rozwałkować na grubość 3 mm, wycinać foremką dowolne kształty.
Ciasteczka ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec w 170 st. C. przez 12-15 minut.
Ostudzić na kratce.

Smacznego!

Zimno. Choć nie ma śniegu, temperatury wieczorami spadają poniżej zera, i spacery z Ptysią stają się średnio przyjemne. Do domu wracam przemarznięta, mimo dwóch swetrów, czapki i ciepłych rękawiczek, w które się ubieram. Zaczyna boleć mnie głowa i czuję nieprzyjemne drapanie w gardle. Mam nadzieję, że przejdzie, zanim na dobre się zacznie...